Ars combinatoria według Ewy Solskiej

  • 13 Luty 2018

 

Agnieszka Kostuch: Czym dla Pani jest twórczość w ogóle i twórczość własna (chyba że są to pojęcia dla Pani tożsame)?

Ewa Solska: Odniosę się na początku do zastrzeżenia w nawiasie. A jakże, zwłaszcza przy korzystnym świetle i adekwatnym wietrze robiąc sobie dobrze na ego utożsamiam moją „twórczość własną” z twórczością „w ogóle”, bo, jak by na to patrzeć czy nie patrzeć, w tym doczesnym naszym ogóle aktów twórczych, „twórczość własna”, nawet ta „radosna” jakoś tam się mieści. A na tworzenie jako działanie intencjonalne patrzę jak na naturalne ludzkie dążenie do pełniejszego wyrażenia osobnej treści własnej, która domaga się formy obmyślanej czy głębiej przeczuwanej. Twórczość jest aspektem człowieczeństwa, a ponieważ jestem człowiekiem, to w prostym sylogizmie wynika z tego, że jest to mój objaw naturalny. Ale to chyba zbyt zdawkowe? Więc zaczepię o wątki eschatologiczne: może sama twórczość / tworzenie jest formą jakiegoś zasadniczego buntu – w stronę zmiany i, by tak rzec, demonopolizacji [nieoczekiwana gra słów?] – względem Absolutu-Stwórcy? Bo tutaj pojawia się wątek lucyferyzmu, o którym mówił np. Jerzy Nowosielski. Jemu, o ile pamiętam, chodziło o zamykanie się w rzeczywistości pewnej, czyli systemie jako całości wszechobejmującej, doskonałej, w takim platońskim „mieście spokoju”.Antidotum stanowiłaby poniekąd twórczość sakralna, która z tej pewności prędzej czy później wyrwie. Charyzmat kenosis jest tutaj istotnym tropem, a symbolem choćby znany obraz Holbeina, który Dostojewski przywołuje w „Idiocie”, chociaż w wyborze czynników utraty obrazu rzeczywistości pewnej przywołałabym lekturę „Monsieur, albo Książę Ciemności” Lawrence’a Durrella (polecam wszystkim upewnionym, jako próbę mocy swej pewności).

Georg Steiner w „Gramatykach tworzenia” chyba trafił w jakiś odprysk sedna sprawy. Upraszczając, tak to interpretuję: tworzenie to ars creationis jako ars combinatoria jako poszukiwanie-wynajdywanie (tu idąc za Roberto Calasso) kopii, których matryce z warsztatu jakiegoś demiurga-inżyniera dawno przepadły. Ta kombinacja dobrze „gra” w trybie kontrfaktycznym – co by było gdyby – w wynajdywaniu innych możliwych światów. Przy czym  nie powiedziałabym, że akt twórczy to akt wolności; bardziej paradoksalna konieczność w świadomym wyborze [jakkolwiek marksistowsko to zabrzmi niektórym], wynikająca z kondycji ludzkiej w jej różnych aspektach. Dlatego w kontrapunkcie do lucyferyzmu dałabym współczynnik prometejski i faustowski. Wynajdywanie sposobu: na nieśmiertelność, na komunikację piękna i sensu, na poprawę życia, na cywilizację, na kolejne warianty Golema (dziś w AI)… I tak to idzie. A  w ogóle w kwestii twórczości-tworzenia przyjemnie się kombinuje, zwłaszcza w tym, jak uniknąć trywialności i frazesu, bo nic tu specjalnie oryginalnego się nie wynajdzie, prawdaż? Przynajmniej nie w jednej rozmowie. 

Tadeusz Różewicz definiował twórczość tak: „Twórczość to szukanie formy”(„Dialog” 10/1996)  „Nowa sztuka powstaje przez wynalezienie nowej formy, nowego wyrazu, nowego języka i składni, nie przez składanie najszlachetniejszych deklaracji, nie przez angażowanie się w <słuszne> i jedyne poglądy polityczne (…) Twórca zaangażowany to twórca zaangażowany w walkę o nową formę… treści są dane wszystkim(…) jednak tylko artyści są skazani na rozwiązywanie problemów formalnych. Dlatego epigon nie jest twórcą, bowiem najcięższe problemy rozwiązują za niego prawdziwi Twórcy.”(z mowy wygłoszonej na uniwersytecie w Ottawie 2.05.1991r., „Dialog” nr 10/1991). Wspominam o tym, bo to właśnie oryginalna forma jest jedną z pierwszych cech, która (dosłownie) rzuca się w oczy czytelnikowi Pani wierszy.

„Formo wróć! Wszystko wybaczone…” A jeszcze sto lat temu (przesadziłam – niecałe dziewięćdziesiąt) guru polskiego literaturoznawstwa, czyli Mistrz Irzykowski, dekretował walkę o treść, o ile pamiętam „miażdżąc” (jak piszą facebookowi notatkowi od leadów) Peipera i dopadając też Witkacego. Czyli Różewicz sed contra… Bardzo się cieszę, bo nie lubię Irzykowskiego (ze względu na Boy’a). A co do przywołanej tu definicji, choć trochę nie leży mi ta bezwzględność wobec „epigonów”, niemniej ma Poeta rację w tej mierze, w jakiej twórczość to kwestia formy, bo względem treści jesteśmy epigonami; może to przesada, że treść to Platon – reszta przypiski, niemniej…   Niemniej względem kwestii: o formę idzie czy treść? – w nieskończoność można domagać się korekty ewidentnie błędnego założenia w tym pytaniu, że jedno można abstrahować od drugiego. Niedorzeczność. Ale ujmę to tak: człowiek tworzy po co – najogólniej rzecz biorąc – żeby zmieniać świat, prawda? Czym artysta coś zmienia – formą czy treścią? Andrzej Stawar mówił w odniesieniu do Boy’a, że wybitny twórca rozpoznany jest po tym, jak tworzy nowe podgatunki – czyli formę. Niemniej każdy twórca dąży do swojego idiomu, swojej dykcji poprzez komunikację treści. Ale bierzmy pod uwagę także to, że w strategii komunikacyjnej jako istotnym aspekcie tworzenia to forma jest kluczowa, zwłaszcza dziś, w epoce ekranów wplątanych w cyfrowość (a w zasadzie w kwantowość – i tu się dopiero zaczyna ars combinatoria – ale to na razie domena Rilke’ owskich aniołów, jak sądzę).  

No więc ja też sobie coś tam kombinuję na naszej powierzchni i faktycznie – próbuję wynajdywać za każdym razem osobną formę do osobnej treści, a dokładniej do tego, co i jak chcę  przekazać w konkretnym tekście. To dość banalne, nie? Ale powiem, że podoba mi się podejście takie jak w liberaturze – pisarz „mówi” nie tylko przez verbum, ale też przez sposób zapisu i wydania całości – przez całą księgę (liber) jednym słowem. Ja nie eksperymentuję na razie z materialnym (w tym elektronicznym i multimedialnym jak w e-liberaturze) nośnikiem tekstu; bardziej idę jeszcze w modusie ostranienia (Szkłowski), ale w pewnej mierze już zmierzam ku ergodyczności (Espen Aarseth).  

Poezja lingwistyczna wydaje się być jedną z najbardziej „niepoprawnych” odmian poezji. Ale jest to „niepoprawność” w tym dobrym znaczeniu - kreatywna, przekraczająca granice tego, co powszechnie przyjęte za normę, otwierająca nowe przestrzenie, poszerzające granice języka. W tym sensie Ewa Solska jest „niepoprawną” poetką?

Poprawność… Łatwo z niej szydzić, trudniej, podejrzewam, byłoby ją określić w definicji i względem kryteriów. Mam zatem pytanie, powiedzmy, sprawdzające – czy autocenzura autora z powodu możliwości skrzywdzenia kogoś danym komunikatem jest poprawnością? Czy uczciwość autora wobec czytelnika jest poprawnością? Na przykład – nie pisze wierszy na pewne tematy z powodu „deficytu przeżyć”. I dalej: Czy „Flupy z pizdy” Sajnoga to był akt niepoprawności? Bo mnie się zdaje, że wulgarność i ułatwiona prowokacja głupkowatej kminki to jeszcze za mało na tę nominację, choć z drugiej strony, jako naukowiec doceniam rolę eksperymentu, który się robi po to, żeby zobaczyć, co się stanie. I się zrobiło i zobaczyło… Oburzenie? No ja mam wrażenie, że większe oburzenie budził  np. w poetach „Brulionu” „Pan Cogito” Herberta. A czy Kintera jest niepoprawny? A Catalano? A czy Leśmian był niepoprawny? Dla obecnej władzy w Polsce najwyraźniej… A poeta Świetlicki – czy jest niepoprawny? A to, że do tegorocznej Nagrody im. Wisławy Szymborskiej nie nominowano żadnej poetki jest aktem poprawności albo niepoprawności? Czy niepoprawny (w obecnej sytuacji politycznej) jest projekt "Mickiewicz – Stasiuk – Haydamaky"? Bo przyznacie Młodzieży Wszechpolska i słuchacze Russia Today czy innego Sputnika – co ci Ukraińcy, tak z naszym polsko-mesjanistycznym Adamem? Z „Redutą Ordona”? I pisarzem z Wołowca o niepolsko (bo ukraińsko) brzmiącym nazwisku melorecytowanie, hmmm? Przyznacie? I tak dalej…  Więc jeżeli miałabym, pisząc kulturową historię Polski, tropić twórców niepoprawnych, na pewno byłby to Tadeusz Żeleński (Boy) – mój duchowy patron, który sam siebie nazywał błaznem-mędrcem. I jeszcze w jednym można rozpoznać niepoprawność takich naszych Bywszych – wiele z ich diagnoz i zmagań, względem sztuki i w sprawach społeczno-politycznych, jest aktualnych – proszę czytać Boy’a, proszę się przekonać. A idąc tropem Nowosielskiego i samej sztuki ikony (strona homo / Deus absconditus) – czy dzisiaj np. pisanie poezji religijnej w Polsce będzie poprawnością czy niepoprawnością? Jasne, zależy co i jak się pisze. I tu jest jakiś klucz – niepoprawność to, tak czy inaczej, nastawienie na transgresję, ale nie po to, żeby sprowokować dyskusję, ale po to, żeby docierać do rzeczywistości ukrytej. Ukrytej także za słowami. Zaczynając od pytania: „czy prawdziwy / dobry jest świat zamknięty w słowie?” 

Jeżeli przełamywanie schematów, odcinane się od mainstreamu czy trendów [zwłaszcza trendów niepoprawności] oraz dominującego tymczasowo stylu [typowe w czasie epigoństwa] jest niepoprawnością, to trochę jestem niepoprawna, ale nie czynię sobie z tego cnoty ani imperatywu, czy celu i wartości, którą się kieruję. Moim celem jest coś powiedzieć o tym, co się uwidziało, przeczuło głębiej – i tak powiedzieć, żeby to wyszło poza frazes i wyjrzało poza futerał = formę zgodną z kanonem. Ale idąc znów tropem Nowosielskiego, deklaruję, że buntowniczką ani heretyczką nie mam zamiaru być i dlatego nie troszczę się o rozpoznawalność swojej nieprawomyślności, o jej, by tak rzec, marketing czy PR, o jej codzienną agendę i targetowanie. 

A, jeszcze ta nieszczęsna „poezja lingwistyczna”. Termin, o ile wiem, ukuty przez strukturalistów, w szkole teorii komunikacji literackiej, a konkretnie przez Janusza Sławińskiego. W odniesieniu do koncepcji sytuacji komunikacyjnej w dziele, koncept poezji lingwistycznej może ma jakiś sens, bo zrozumiałe, że jest tu nacisk na komunikację, choć w tym kontekście bardziej „lingwistyczna” byłaby dziś poezja cybernetyczna. Ale to, w jaki sposób używają go krytycy takiej formacji czy stylu, trywializując Przybosiową formułę „słowiarzy”, sensu nie ma wg mnie. I powiem złośliwie – z reguły ta krytyka wypływa ze strony tych piszących, którzy po lingwistowsku „bawić się” językiem po prostu nie potrafią – brakuje im wyobraźni, słuchu, talentu… A kiedy spytać, co rozumieją przez frazę „poezja lingwistyczna” najczęściej odpowiadają: to poezja, w której tematem jest język i/ lub poezja, która polega na grach językowych. Tematem jest język – ale co to znaczy? Wiersze o języku? Rozważania nad językiem? Ody do języka? Karpowicza „Gramatyka przez sen”? „Kalki logiczne”? Albo „Oda do słownika” Bieńkowskiego? Poetom wszystkich stylów tego świata może się zdarzyć taki temat, czemu nie, ale to nie jest żadna differentia specifica w takim razie. A poza tym, poezja wszystkich stylów jest tematycznie zawsze o jednym – o człowieku i jego świecie – o wymiarach, odniesieniach, stronach ludzkiej świadomości, o sporach o istnienie świata, o sposób tego istnienia. A że niektórzy przy okazji eksperymentują – nie z językiem ale poprzez gry językowe z formą – to odsyłam do cytowanego tu już Różewicza. Ale macie Państwo wybór w tym względzie – tropem Różewicza albo tropem Pana Franaszka z jego pamiętnym podziałem na „poetów zrozumiałych i tych od Sosnowskiego”.

Jeszcze dodam jedno do kwestii „zabaw językowych”. Otóż powiadamiam, że taka „zabawa” to jest tout court robota alchemika w laboratorium, media-labie, fabryce matryc… Trudna robota i może skończyć się jak z „Uczniem czarnoksiężnika” (Dukasa) i niekoniecznie w formie „splendiferous crash”… „Lingwiści” mają tego świadomość, dlatego zapewne towarzyszy im lęk, czasem wstyd, często złość… I dlatego ja im (oraz sobie) życzę świato-oglądu Greka Zorby.   

W wierszu „Contra” z t. „Misirlou” pisze Pani o samotności m.in. poety i o tym, że „Samotny/ podnosi się sam, bo jest skromny. // A człowiek skromny przewiduje zrazu/ własny upadek./ I całe życie się uczy jak nie upadać/ ponad swoje siły.” Pani też uczy się, jak nie upadać ponad siły?

Tak jest… Ale powiem może o czymś z życia. Jakiś czas temu zapisałam się na sztuki walki i to krav magę na dodatek. Pan trener spojrzał na mnie i stwierdził: „No, Gołotą to pani nie jest”. No faktycznie – posturę fizycznie mam raczej nienachalną. Ale odpowiedziałam trenerowi, że chciałam się nauczyć upadać i to mu się spodobało – „tak, to jest może nawet najważniejsza i najtrudniejsza rzecz”. I dlatego ja myślę, że najpierw trzeba poznać swoje możliwości. A potem dowidzieć się jak najbezpieczniej upaść. Poznawanie tych możliwości nie obędzie się bez upadków, to jasne. To też mi trochę przypomina nieco traumatyczny trening z dzieciństwa – uczenie się jazdy rowerem dwukołowym. Pamiętam swoją pierwszą próbę z moim tatą –  przy jednym z upadków prawie wpadłam pod hamujący na przystanku autobus. I tak to chyba u mnie idzie… z poezją też. Co jakiś czas ocieram się o katastrofę – i powiem, że to mnie podnieca. Może powinnam się dla równowagi zabrać za górskie wspinaczki – choć podejrzewam, że tłum rodaków rozmyśla ostatnio nad taką ewentualnością (wspinaczek, nie poezji – co do poezji to już się stało – też na tłumną skalę).     

Po pierwszej lekturze Pani tomików nazwałam Pani język „Enigmą”. Bycie tajemniczą, trudną do odczytania traktuje Pani jako wyzwanie pisarskie, czy po prostu taką Pani jest?

Kiedy zobaczyłam słowo „Enigma” w takim zapisie, to pierwsze skojarzenie poszło za tym popowym zespołem muzycznym pana Curly M.C., a drugie, należycie, za wiadomą maszyną Scherbiusa – czyli ciekawe zestawienie (i ma się pomysł na wierszyk). No więc… teraz frazes – każdy człowiek to tajemnica, jak sądzę. Podoba mi się myśl Leca – tajemnica to jest taka zagadka, która za każdym razem ma inne rozwiązanie. I tak jest z ludźmi, chyba. Czyli jak to na koniec powiedzieć? Człowiek nie jest taki prosty, nie? Więc dlaczego sztuka ma być prosta?   

W jakim kierunku - przy konstruowaniu wiersza - chciałaby Pani iść dalej?

Podoba mi się pomysł, żeby wiersz miał w sobie ten "ponadzmysłowy realizm" ikony; „Elegie duinejskie” Rilkego – to są w tym sensie ikony. Tak mi się wydaje. „Traktat skłamany” Wirpszy też. Dlatego muszę iść jeszcze inną ścieżką w tę stronę. Sama jestem ciekawa jaką, ale czekam spokojnie (na te buty, które mi tam jakiś anielski szewc konfekcjonuje).     

Dziękuję za inspirującą rozmowę i życzę „butów” odpornych na trudności drogi.

 

Agnieszka Kostuch

Powrót