W związku z przyznaniem Swietłanie Aleksijewicz Nagrody Nowa Kultura-Nowej Europy im. Stanisława Vincenza w Krynicy, noblistka po raz drugi spotkała się dzień wcześniej z czytelnikami w Krakowie. Bezpłatne wejściówki rozeszły się w tempie ekspresowym. Podobnie sytuacja wyglądała 2 lata wcześniej, kiedy Aleksijewicz była gościem 7. edycji Festiwalu Conrada. Tuż przed rozpoczęciem Festiwalu otrzymała Literacką Nagrodę Nobla i zainteresowanie spotkaniem tak wzrosło, że organizatorzy przenieśli je do większej sali Audytorium Maximum UJ. Sala wypełniona została po brzegi (a ściślej schody), a publiczność przywitała noblistkę owacją na stojąco. Miałam szczęście być wówczas wśród tej publiczności. Większość stanowili młodzi ludzie (co pocieszające), ale były również zasłużone dla kultury, znamienite postaci Krakowa jak Adam Zagajewski, czy Ryszard Krynicki. Spotkanie prowadził jej „kolega po fachu” – jak sam siebie nazwał – Wacław Radziwinowicz. Atmosfera była przejmująca, o czym możecie się przekonać, oglądając video relację.
Jednak to, co najważniejszego doświadczyłam podczas tamtego spotkania, to ogromne zaskoczenie i zauroczenie bezpretensjonalną postawą kobiety, która właśnie otrzymała najważniejszą nagrodę literacką na świecie, a opowiada o swojej pracy reporterskiej z ogromną pokorą, naturalnością, bez krzty triumfu, wręcz przeciwnie – z poczuciem ogromnego ciężaru odpowiedzialności za opowiedziane historie, egzystencjalnie skrajnie trudne.
Byłam ciekawa, wybierając się na to drugie spotkanie, czy po dwóch latach się zmieniła. Czy zmienił ją prestiż tytułu noblistki? A może opisywanie świata byłego ZSRR już ją zmęczyło? A radziecki człowiek, zrozumieniu którego poświęciła ogromną część swojego życia, jednak ją rozczarował do tego stopnia, że będzie o nim mówiła mniej „usprawiedliwiająco”, mniej empatycznie?
Spotkanie poprowadził Łukasz Wojtusik – dziennikarz Radia TOK FM. Widać było, że zależy mu na merytorycznej rozmowie i nie chciałby rozczarować publiczności ani tym bardziej zanudzić gościa pytaniami, które usłyszy enty raz. Już na początku nawiązał do tego, co mnie samą frapowało, czyli „sytuacji po Noblu”– czy po jego otrzymaniu oczekiwania wobec niej jako pisarki wzrosły. Nie odpowiedziała wprost, skupiając się na opisie wielu spotkań, ale po zacytowaniu słów przyjaciół Szymborskiej o „tragedii sztokholmskiej” roześmiała się, dając do zrozumienia, że jej też szum medialny nie podbija ego. Wręcz przeciwnie, stał się przeszkodą, dodatkową trudnością w zbieraniu materiałów do kolejnych książek, które rodzą się przecież z szczerych rozmów z ludźmi. Wymagają więc od niej przede wszystkim zdobycia ich zaufania. Odpowiadając na inne pytanie o emocjonalne zaangażowanie podczas spotkań z nimi, które to zaangażowanie uważa za niezbędne, nawiązała właśnie do tej trudności dźwigania tytułu noblistki: „Gdybym była jak maszyna, kto by ze mną rozmawiał? (…) A do tego ma 150 nagród…i jeszcze Nobla”.
Podzieliła się zarówno pięknymi wspomnieniami z ukraińskiej wsi swojej ukochanej babci, dziecięcym marzeniem o zostaniu pisarką, jak i ciemniejszymi – z podwórza, na którym wysłuchiwała od dziecka traumatycznych historii kobiet z czasu wojny. I jak mówi, właśnie te opowieści miały decydujący wpływ na poznanie przez nią prawdy o wojnie. W książkach i w powszechnej, oficjalnej narracji istniały tylko bohaterskie opowieści, które po latach nazwała „prawdą męską”. Mężczyźni od dziecka byli przygotowywani do wstąpienia do wojska, wzięcia udziału w wojnie, w przeciwieństwie do kobiet, które w zderzeniu z wojenną rzeczywistością dostrzegały i odczuwały o wiele boleśniej jej okrucieństwa, a co za tym idzie prawdę o niej. Dlatego opowieści kobiet, które wysłuchiwała najpierw na podwórzu, a potem w swoich podróżach po b. ZSRR, tak różniły się od opowieści mężczyzn. Oni byli o wiele bardziej wyćwiczeni w retoryce „prowojennej” i nie potrafili - często do końca życia - jej porzucić, zmienić punkt widzenia z bohatera na ofiarę. Wielu jej rozmówców po opublikowaniu ich relacji miało do niej żal, pretensję, że przedstawiła ich wojenne doświadczenia jako „upokarzające” ich, odzierające z honoru. Nic więc dziwnego, że pytanie o poczucie odpowiedzialności za publikacje tychże świadectw padło na sali kilka razy. Odpowiedziała, że na początku konsultowała publikację każdej wypowiedzi. Ludzie reagowali różnie, jednak najczęściej dominował strach i rozczarowanie, że z ich opowieści wyłania się jakaś niechciana, straszna prawda. W końcu podjęła decyzję, że będzie publikowała relacje zmieniając tożsamość rozmówców, nie tylko nazwiska, ale i zawody. Argumentowała swój wybór m.in. odwołując się do wyboru Sołżenicyna, który nie stworzyłby „Archipelagu Gułag”, gdyby miał uzyskać zgodę swoich bohaterów. A co za tym idzie, ludzie nie poznaliby prawdy.
Jedno ze zdań, którym bardzo mnie ujęła i które uważam za kluczowe dla zrozumienia sukcesu jej książek, jest to: „Daję każdemu człowiekowi możliwość wypowiedzenia swojej prawdy.” Przypomniały mi się usłyszane niedawno słowa Tomasza Lipińskiego –wokalisty Tiltu, który na pytanie dziennikarki, co powiedziałby młodym ludziom w Polsce, którzy w lipcu wyszli na ulice w sprzeciwie wobec chęci rządzących do zawłaszczenia sądownictwa, odpowiedział: „Ja bym ich z a p y t a ł, czego chcą.” Myślę podobnie. Taka postawa – otwartości na wysłuchanie – jest kluczową dla zrozumienia drugiego człowieka. Tylko pozornie jest to proste. Czasem cena wysłuchania waży życie… Tak było np. wtedy, kiedy w skażonej strefie Czarnobyla Aleksijewicz przeprowadzała wywiad z ludźmi, którzy zdecydowali się nie opuścić swojego domu mimo śmiertelnego zagrożenia. Kiedy poczęstowali ją posiłkiem, jak twierdzi – nie mogła im odmówić…Chociaż inni dziennikarze odmówili, okutani w skafandry wyciągnęli swoje kanapki. Nie ocenia ich źle, ale od siebie wymaga więcej. Mówi: „należę do tej kultury…to był dom…” , a ona była jego gościem.
Czy zmieniła się po 2 latach po otrzymaniu Nobla? Nie odczułam tego. Jak mówi – w swojej pracy przede wszystkim wciąż szuka człowieka w człowieku. I ja jej wierzę. I czekam na książkę o miłości, nad którą pracuje.
Po ponad godzinnym spotkaniu publiczność pożegnała ją owacją na stojąco.
Organizatorzy spotkania w Krakowie: Krakowskie Biuro Festiwalowe i Międzynarodowe Centrum Kultury.
Autorka fotografii: Marzena Kokotek dla Krakowskiego Biura Festiwalowego. Dziękujemy za udostępnienie.