Wiersze, które służą

z Tadeuszem Zawadowskim rozmawia Agnieszka Kostuch

  • 6 Listopad 2017

Tadeusz Zawadowski – poeta, redaktor, krytyk literacki; urodził się 9. 12. 1956 r. w Łodzi, gdzie ukończył studia ekonomiczne na Uniwersytecie Łódzkim. Od 1981 roku mieszka w Zduńskiej Woli, gdzie współtworzył Klub Literacki „TOPOLA” oraz interdyscyplinarny Klub Twórczej Pracy „BEZ AUREOLI”. Jest również członkiem Związku Literatów Polskich. Laureat ponad 200 międzynarodowych i ogólnopolskich konkursów literackich.

Książki poetyckie: Fotoplastikon (1987), Witraże ( 1991), Demony (1992), Przedrośla ( 1994), Listy z domu wariatów ( 1995), O Elizabeth, Berenice i jeszcze innych kobietach (1997), Krajobraz z kroplą w tle (1997), Lustra strachu ( 2000), Ścieżka obok raju (2005), Między horyzontami (2006), Powrót do domu wariatów (2007), Listy i cienie (2011), Kiedyś (2014) – Nagroda Literacka im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno, Mrówka (2017).

 

 

 

 


Agnieszka Kostuch:  Pięknie opisujesz swoje dzieciństwo. Masz korzenie jak drzewo/ które rośnie daleko/ ale z niego owoc/ miłości twojej Wołyń/ już mieszka w twym sercu.
Twoja rodzina pochodzi z Wołynia? I oczywiście nie mogę nie zapytać o Twoją azjatycką urodę. Komu ją zawdzięczasz?

Tadeusz Zawadowski: Rodzina ze strony mojego ojca wywodzi się z Wołynia, a konkretnie z Eliaszówki  (dziś Eliaszewki) w powiecie zdołbunowskim. Tam było gniazdo rodzinne Zawadowskich. W czasie pogromu wołyńskiego dziadkowie z dziećmi schronili się w pobliskim Ostrogu. Było to niewielkie miasteczko, w którym łatwiej było się obronić przed nacjonalistami ukraińskimi. Po wojnie wraz z innymi repatriantami przenieśli się na obrzeża Łodzi. Tu się urodziłem i wychowałem. Moja matka pochodziła z tych okolic. To po niej i po jej przodkach mam tatarską urodę. Niestety, dziadek z babcią umarli, gdy miałem niespełna dwa lata, a mama nie potrafiła mi odpowiedzieć, skąd wzięły się te tatarskie rysy. Miały je również siostry mamy i ich dzieci. Faktem jednak jest, że wiele osób brało mnie za Tatara… Kilka lat temu udało mi się ustalić, że babka mojego ojca była Włoszką – stąd moja ciemna karnacja.Wracając jednak do wiersza, którym rozpoczęłaś naszą rozmowę…  Zawsze czułem się jak ptak – nie miałem trwałego zakorzenienia. Ojciec z Wołynia, ja urodziłem się w Łodzi, mieszkam w Zduńskiej Woli… Zazdrościłem takim ludziom jak moja żona, których kilka pokoleń przodków spoczywa na jednym cmentarzu. Kilka lat temu z żoną pojechaliśmy na Wołyń, do Eliaszówki. W tajemnicy przed ojcem, który był już ciężko chory i taki wyjazd zakończyłby się niechybnie jego śmiercią. Oprócz choroby zabiłyby go z pewnością emocje - nigdy tam po wyjeździe nie powrócił. Najpierw takim ludziom jak on nie pozwalały władze sowieckie, a później już był na to zbyt chory. Zawsze jednak o tym marzył… Pojechałem więc ja. Z Krzemieńca do Eliaszówki ze względu na „nadmierną opiekuńczość” ukraińskiej policji zawiózł nas Mikolaj Winnitskij – Ukrainiec, którego dziadek był Polakiem. To jemu dedykowany jest ten wiersz. Opowiedziałem mu swoją historię, a wtedy on mi powiedział: Wiesz, Tadzik, ty też jesteś drzewem, tylko, że twoje korzenie są daleko od domu. Koniecznie przywieź tu kiedyś swoje wnuki, niech i one je poznają. Wtedy zrozumiałem, że jestem drzewem…

Ze wszystkich gatunków literackich – jako twórca – wydaje się, że najbardziej ukochałeś poezję. Potrzeba tworzenia poezji jest dla Ciebie przekleństwem czy błogosławieństwem? A może jednym i drugim?

Tak, poezja jest światem, w którym najchętniej się poruszam. Wprawdzie przymierzałem się do prozy, ale to było już tak dawno, że prawie o tym zapomniałem. Pisuję również recenzje tomików, ale to nie sprawia mi specjalnie radości. Z poezją jest inaczej. Każdy wiersz rodzi mnie na nowo. Poezja kiedyś uratowała mi życie – trzydzieści kilka lat temu, gdy po ciężkim wypadku i śmierci klinicznej lekarze dawali mi góra kilka lat życia, byłem wrakiem człowieka. Wtedy odnalazłem swoje stare wiersze i zacząłem je wysyłać na konkursy i do różnych redakcji. Posypały się nagrody i publikacje prasowe w Radarze, Tygodniku Kulturalnym i innych ogólnopolskich pismach literackich. Poczułem, że coś się skończyło, ale i coś nowego, pięknego rozpoczęło. Dzisiaj nie potrafiłbym uwolnić się od poezji, ale to są takie pęta, z których bynajmniej nie zamierzam się uwalniać, bo bez nich nie potrafiłbym już żyć. Od trzydziestu kilku lat jestem na rencie i poezja jest moim światem, w którym czuję się doskonale.

Ciągle poszukuję Boga – tak zaczyna się jeden z Twoich wierszy. W innym wyznajesz – piszę do Ciebie bo tylko tyle potrafię/ nie umiem modlić się i płakać
Czy poezja bywa dla Ciebie rodzajem modlitwy?

Jestem osobą wierzącą, powiedziałbym nawet głęboko wierzącą i Bóg w mojej poezji pełni bardzo ważną rolę. Jednak moje relacje z Nim mają charakter nie obrzędowy a przyjacielski. Tak, On jest moim Przyjacielem. Nie modlę się do Niego, ale z Nim rozmawiam.  Często właśnie poprzez wiersze. Kiedyś nawet pytałem spowiednika, czy to nie jest bluźnierstwo, ale odpowiedział mi, że prawdziwa modlitwa jest właśnie szczerą rozmową z Bogiem. A że jestem gadułą modlę się do Niego w wielu swoich wierszach.

Dużą część swojej twórczości poetyckiej poświęciłeś domowi wariatów i generalnie doświadczeniu szpitalnemu.  W jednym z wierszy mówisz o nim – Szpital to miejsce z którego się wraca/ z pamięcią oczu które widzą więcej/  światy im nowe nam jeszcze nieznane

To brzmi jak określenie cierpienia jako doświadczenia metafizycznego, przemieniającego myślenie, postrzeganie człowieka w kierunku transcendencji. Naprawdę umiesz dostrzec pozytywną stronę cierpienia?

Pisząc swoje Listy z domu wariatów, a później Powrót do domu wariatów zależało mi przede wszystkim na ukazaniu murów, jakie ludzie budują między sobą. Zawsze znajdujemy linię podziału, aby oddzielić nas – lepszych od nich – gorszych. Jesteśmy w tym mistrzami. Co zaś się tyczy cierpienia, to ja go wcale nie gloryfikuję, a wręcz przeciwnie. Zawsze staram się wybierać białe ziarna w otaczającej nas szarości życia, tzn. odnajduję nawet w sytuacjach wydawałoby się wręcz beznadziejnych małą iskrę nadziei rozpalam z niej płomień, którym się cieszę jak małe dziecko. Jednak zdaję sobie sprawę, że wiele osób uwielbia dołować się, a przy okazji innych, jakby to im miało sprawić ulgę, a nawet przyjemność. Jestem osobą pogodną, a w swoich wierszach odrzucam od siebie demony bólu. Cierpienie ma sens, gdy czemuś służy. Samo w sobie nie jest przecież wartością. Prawdą jest jednak, że wiersze poetów, którzy w swoim życiu natrafili na rozmaite przeciwności losu są przeważnie dużo bardzie dojrzałe i przemyślane od tekstów tych autorów, którzy w swoim życiu niewiele doświadczyli.

Pięknie opisujesz kobiety – co znaczy dla mnie tyle, że mówisz, że warte są nie tylko Twojej, ale i naszej – czytelników – uwagi.  I że ich wartość wcale nie wynika tylko z tego, że Tobie uległy i czym Tobie się zasłużyły (co zdarza się często poetom). Chyba musisz mieć szczęście do dobrych, mądrych kobiet. Kim były, są? Czego od nich się nauczyłeś, uczysz?

Jestem estetą i kocham piękno, a kobiety właśnie to piękno symbolizują. I to zewnętrzne, i to –istotniejsze dla mnie – piękno wewnętrzne. One często przeżywają wszystko głębiej od nas mężczyzn i ta głębia przeżycia dla mnie poety – liryka jest niesamowicie ważna. Uczymy się od nich wrażliwości i delikatności. Miałem niesamowite szczęście, że napotkałem na swojej drodze moją żonę Ewę. Była to klasyczna miłość od pierwszego spojrzenia. Już na pierwszym naszym spotkaniu wiedziałem, że to jest właśnie ona. I nie myliłem się. Jest moim najlepszym przyjacielem, osobą, której mogę w pełni zaufać. Poeci to ludzie, którzy często żyją w stworzonym przez siebie, wyimaginowanym świecie, z dala od realiów codziennego życia. Pewnie i ja w jakiejś części do nich należę … Moja Ewa jest osobą nie tylko pełną wewnętrznego ciepła, ale jednocześnie potrafiącą, gdy trzeba,  sprowadzić mnie na ziemię. Poeta Jędrek Torbus kiedyś powiedział, że żonom poetów powinno się stawiać pomniki i miał rację …

Cudnie czytasz swoje wiersze, to rzadkość wśród poetów, ale nawet aktorzy mają z recytacją poezji trudności. To wrodzony dar, czy uczyłeś się tej sztuki?

Muszę się przyznać, że na co dzień mówię dość niechlujnie, ale poezja to coś innego. Ja nawet specjalnie się nie staram – to przychodzi samo z siebie. Tak jak w przypadku jąkających się pieśniarzy. Przy śpiewaniu przestają się jąkać.  A tak poważnie, to przez wiele lat byłem jurorem w rozmaitych konkursach recytatorskich – skoro oceniałem innych, to nie mogłem być od nich gorszy.

Szczególne miejsce w swojej poezji nadałeś mrówce. Ks. Jan Twardowski w podobny sposób nobilitował biedronkę. Parafrazując wers z jego wiersza można by Cię nazwać Tadzikiem od Mrówki. Mam wrażenie, że wiersz To co wielkie z tomu Kiedyś to Twoje i życiowe, i literackie credo. Przytoczę go w całości:

To co wielkie ma zwykłą głowę/ jak łebek od szpilki/ trzeba się nieźle nagłowić/ aby je odnaleźć/ a później nie zgubić/ pośród ważnych/ i nie cierpiących zwłoki/ To co wielkie jest tak proste/ że aż zawiłe/ w swej prostocie/ szukamy w nim krzywych luster/ i tajemnych ścieżek/ a ono jak mrówka/ odnajduje właściwą drogę/ To co wielkie nie znosi hałasu/ siedzi cicho/ jak mysz pod miotłą/ czasem w wierszu się skryje/ innym razem w sercu/ jest niemal na wyciągnięcie reki/ a my wciąż szukamy/ na arenach/ pośród błysków fleszy/ To co wielkie/ chyli nisko czoło

Popularność w powszechnym mniemaniu jest obecnie jednym z wyznaczników sukcesu. Jego atrybutem. A Ty mówisz, że masz w nosie flesze. W takim razie, co dla Ciebie – jako poety i człowieka – jest sukcesem? 

Mrówka jest dla mnie szalenie ważna. Pojawia się w bardzo wielu moich wierszach. Ostatnia moja książka, będąca wyborem ze wszystkich, które ukazały się do tej pory, nosi taki właśnie tytuł. Spotkałem się nawet z określeniem mrówka Zawadowskiego. Dlaczego mrówka? – dlatego, że to właśnie ona symbolizuje mozół tworzenia. Nie znoszę wielkich słów, pustych jak balony, po przebiciu których nie pozostaje żaden ślad. Wszystko trzeba budować z pojedynczych elementów. Przecież nawet słynny mur chiński formowano z takich właśnie pojedynczych cegieł i kamieni. Podobnie działo się z piramidami. Dlatego właśnie przetrwały setki lat, a nawet tysiąclecia. Podobnie jest z wierszem. Musi być budowany z jednostkowych wzruszeń, przeżyć, aby uwiarygodnić to, co wielkie. Nie wolno szermować sloganami, wielkimi, pustymi hasłami, z których w gruncie rzeczy nic nie wynika. Jest dla mnie niezwykle ważne, że moje wiersze służą – tak właśnie służą – ludziom. Coś w nich budują. Dostałem dziesiątki listów od czytelników, że pomogły im inaczej spojrzeć na życie, a nawet je odmienić. Kiedyś jedna poetka napisała mi, że jej ojciec prosił o czytanie ich przed śmiercią, żeby móc spokojniej odejść. Inna powiedziała mi, że pozwoliły pogodzić się jej ze śmiercią męża.To jest ważne w poezji, a nie błyski fleszy.

Co powiedziałbyś młodemu człowiekowi, którego coś pcha do pisania wierszy, ale nie wie, czy to powołanie, talent, czy skrzywienie psychiczne?

Przez wiele lat prowadziłem pocztę literacką i wiem, że poezja pełni szalenie ważną rolę w życiu ludzi. Zwłaszcza tych młodych, w których emocje buzują i trzeba znaleźć dla nich ujście. Nigdy nie powiedziałem takiej osobie, nawet początkującej, w której pisaniu niewiele było z poezji, aby przestała pisać. Nie, bo to pozwalało wyrzucić jej demony. Zachęcałem do pisania, ale przede wszystkim do czytania. Tłumaczyłem, że należy uzbroić się w cierpliwość zanim praca przyniesie efekty.

Dziękuję za rozmowę i za wiersze.

 

 

 

Agnieszka Kostuch

Powrót