Grzegorz Kielar

urodził się i mieszka w Tarnowskich Górach. W przeszłości pracował jako nauczyciel.

Jest laureatem kilku Turniejów Jednego Wiersza oraz  Konfrontacji Literackich w Głogowie, Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rodziny Wiłkomirskich w Kaliszu i Małopolskiej Nagrody Poetyckiej ŹRÓDŁO. Wydał trzy tomiki poetyckie: I chyba lepiej tak, Skrajem, węzły węzełki. 

Współorganizuje i prowadzi spotkanie literackie w ramach Salonu Literackiego przy Tarnogórskim Centrum Kultury.

 

 

 

Nikt

 

nazywam się Nikt

niektórzy mówią na mnie Nemo

choć znikąd jestem uwikłany w materię

można mnie dotknąć do żywego

 

kiedyś znałem odpowiedzi 

na ważne pytania wiedziałem 

po co i dlaczego

dziś ta wiedza przydaje się

na nic

w głowie mam nieporządek

a w sercu kołatanie bez końca

piszę wiersze do szuflady i listy

do chłopca z plasteliny

 

ubywam po trochu

choć ciągle próbuję trzymać fason

patrzę więc jestem

słucham więc jestem

dotykam więc jestem

jestem więc błądzę

mój autopilot uległ awarii

pogubiłem się w regułach gry

z której dawno wypadłem

a moje wyrywne serce głupio wciąż 

lgnie i lgnie

 

kiedy idę jest w miarę

kiedy stoję to sam sobie

na przeszkodzie

 

mam blizny po spojrzeniach

sprzed pół roku i zamęt pod nogami

schody omijają mnie z daleka

a czas znosi na pobocze

ze mną niewygoda

ze mną pod górę

jestem dla nikogo

jestem poniewczasie

jestem out i off

 

nazywam się Nikt

nic tu po mnie

po mnie tu nic

 

 

 

 

 

 

 

 

Kamień

zadzwonił którejś nocy
i poprosił żeby przyszła
kiedy stanęła w drzwiach wiedziała

że zostanie z nim do końca

 

był jak dziecko

układał się do ręki kiedy

go myła a potem karmiła rosołem

z lanymi kluskami

 

nie lubił rozmawiać o śmierci

jak się ma osiemdziesiąt z hakiem

to śmierć bywa czasem najlepszym 

lekarstwem na życie – mówił

za to opowiadał o drozdach
cudowronkach błękitnych

o jeżach i kotach dachowcach

świat też do nich należy - dodawał

 

o kamieniach jeszcze opowiadał
zwłaszcza o malachitowym co go trzymał

na komodzie pod starym zegarem

i o tym że kamienie nie kłamią

patrzą prosto w oczy jak psy

i sprowadzają dobry sen

 

chciał żeby na odchodne ten kamień

do kieszeni włożyć

 

i żeby na cmentarzu 

tylko trąbka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  

Na bezdechu

był kubek w kubek jak ona
a szczęście sprzyja chłopcom
podobnym do swoich matek
uprawiał poezję dekadencką
i miłość na bezdechu
jakby chciał nakochać się
na zapas
w czasie wędrówek nocnymi
tramwajami
zawsze miał jakiś plan b
i wybierał przystanki na
pożądanie

ostatnio szwendał się
po moich snach
na parapecie położył wiersz
i poprosił tylko by przechować go
w metalowej puszcze po kawie

zapewniał że nie będzie
wydawał żadnych
dźwięków

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   

Było

 

mieszkam w łóżku przy ścianie

naprzeciw obraz Wojtka z moją dawną ulicą

kawowy Ikar Ewy i wiersz Marioli w antyramie
tutaj mogę skulić się w kłębek albo leżeć

na wznak i gapić w sufit paląc elema

mogę też grać z kotem w łapki albo otworzyć

Szymborską na 134 stronie i nie pytać

jak długo jeszcze i kiedy

 

trzymam życie za framugę drzwi do pokoju

albo za klamkę okna z widokiem na pustą ulicę

po porannej kawie z nugatem patrzę na wróbla 

wróbel spogląda na gałąź a gałąź na chmurę 

płynącą od zachodu

w tym zapatrzeniu jest spokój i cisza o smaku

jesieni i z tą jesienią stary klon targuje się

o odrobinę lata o plaster słońca i jeszcze

jeden liść

 

opieram życie o zielony taboret

na którym babcia stawiała kiedyś miską z wodą

i myła w niej nogi

 

dzieję się coraz wolniej krok po kroku

może mam gorszą karmę niż ta dla kota

może odbywa się to co zapisane serdecznym palcem

a może tak po prostu kolejny sezon ma się

ku końcowi

 

trzymam się życia za poręcz schodów w drugiej ręce

mam czarną laskę zejdę tymi schodami na parter 

potem odwiedzę konklawe gołębi przy śmietniku

i bezdomny parasol na bezdomnym krześle

 

opowiem im o spotkaniu z małym tymbarkowym 

kapslem z napisem było minęło wiosną  

na szpitalnym korytarzu 

 

 

 

 

 

 

 

Sypki

 

nie umiesz udźwignąć poranka

co dopiero nocy

od nieba masz atramentowy język

a na wargach ślad po jagodowym jogurcie

pod ręką pudełko anyżkowych cukierków

albo ziemnych orzeszków

i garść wspomnień które przychodzą

nieproszone

jak ten o koniu z patyka i sznurka

cukrowej wacie albo o termoforze 

w sweterku

 

teraz jesteś sypki jak babka z piasku

i cały w króliczkach kurzu
a niechęć do świata masz niewyczerpaną

dalej też wierzysz w nic albo
w jak najmniej

jedno wychodzi ci w miarę nieźle

- odchodzić z nadmiaru miłości a potem

cierpieć z powodu jej niedostatku

 

są jednak takie noce które wyciągają

drzazgi wystarczy czasem przejść się

po cudzych snach – zajrzeć do dziewczyny z perłą

chłopca z deszczu albo pieska przydrożnego

 

póki co nie przesiaduj zbyt długo na tym murku

kręci się tu za dużo podejrzanych

typów

 

 

Powrót