ur. 1968 roku w Katowicach. Mieszka w Bielsku-Białej i w Neuss w Niemczech. Autorka dwóch tomików wierszy. Na Śląskiej Strefie Gender zawiaduje strefą 21, twórczości i wywiadu. Redaktorka i pomysłodawczyni Babińca Literackiego.
* * *
Uśmiecham się do ciebie i mówię:
– Coś mi się przypomniało.
– Lubię jak tak zaczynasz – odpowiadasz
i rozsiadasz się wygodnie, jakbym była Szeherezadą.
Czuję się niezręcznie, chciałam tylko powiedzieć,
żebyś nie trzaskał tak głośno deską klozetową,
ale nie mam wyjścia, jakbym była Szeherezadą.
Jeżyny
Nie potrzebuję twoich uszu, żeby do ciebie mówić.
Pani Danka z ostatniego piętra przyłapała mnie na tym pierwsza, i od razu
powiedziała naszej mamie, że nic dobrego z mówienia do siebie nie wyniknie.
Pamiętam takie rzeczy jak imiona naszych sąsiadów sprzed czterdziestu lat,
i co jedliśmy w poszczególny dzień tygodnia, tylko tych niemieckich słówek
nie potrafię spamiętać.
Pamiętasz taką historię – pojechaliśmy razem do dziadków,
i naszej mamy nie było tak bardzo, bardzo długo, że przestałeś o nią pytać,
i każdego, dosłownie każdego dnia, chodziliśmy do lasu, najpierw na poziomki,
potem na jagody, grzyby, maliny, aż w końcu nadszedł już czas, żeby nazbierać jeżyn,
i mieliśmy takie poranione dłonie jak Jezus?
I wtedy w lesie zobaczyliśmy naszą mamę. Biegła do nas, machała na powitanie.
Była taka lekka, radosna, jakby zawsze o nas pamiętała. Chciałam zacząć biec
w jej stronę, wykrzyczeć tęsknotę: mamo, mamo, ale tak mocno
mnie przytrzymałeś, wczepiłeś się we mnie, jakby ktoś w międzyczasie
zamienił twoje miękkie czteroletnie ciałko w kolczasty pęd jeżyny.
Retrospekcja z Mariną Abramović
Inga przyjeżdża do nas zagraniczną furą,
do której ojcu błyszczą oczy, a nawet nie należy
do partii, wystarczyło, że wyszła za mąż za rolnika
spod Lublińca i właśnie wróciła z wczasów w Jugosławii.
Inga, nie fura.
Inga rozsiada się w fotelu taty, jakby ktoś jej pozwolił
poczuć się u siebie. Zaczyna opowiadać o artystce
z Belgradu, co to czesze włosy do krwi jak mama,
gdy już nikomu nie ma nic do powiedzenia. Mama,
nie artystka.
Inga ma ogromne piersi i ich jestem ciekawa,
bardziej niż blizn na jej twarzy, o których w rodzinie
równie często snuje się historie, jakoby mała Inga
przyłożyła do policzka rozgrzany nad świecą
plastikowy grzebień.
Bo w tej rodzinie wszyscy bawią się ogniem.
Rytuał
Powiesił się dwudziestego szóstego marca,
z niedzieli na poniedziałek. Zawsze chciałam,
to napisać. Można przypuszczać, że nigdy
nie lubił poniedziałków, jak większość
zaharowanych Polaków.
Nic bardziej mylnego, jeśli już nie lubił
jakiegoś dnia tygodnia, była to niedziela.
Długa, nudna niedziela z osobami,
z których nigdy nie był zadowolony,
a nie daj Boże, gdy jeszcze zjechało się nas więcej,
dalszych, liczniejszych, powiązanych genetycznie,
niczym karaczany wschodnie, chaotycznie rozłażących się,
zaglądających we wszystkie kąty, i trzeba było (już na trzeźwo)
i natychmiast, od razu po ich wizycie, otwierać te wszystkie
szafki, szafeczki, szuflady, szufladeczki,
pudełka, wersalki, barki i skrzynie. Liczyć
przekładać, układać, te wszystkie
płyty (winylowe), kasety magnetofonowe,
te kable, kabelki, śruby, kombinerki, banknoty
i drobniaki, skarpetki z eReFeNu, sztućce,
sygnety, spinki do mankietów,
a na końcu dopiero krawaty.
W Peerelu naprawdę byliśmy bogaci,
choć przeważnie zasmarkani i niewyspani,
przynajmniej nasza trójka, nie licząc oczywiście taty,
któremu zawsze czegoś brakowało.
Przedstawienie
Kiedy odcina się, rzęzi, to resztki
powietrza wydostają się z płuc.
Nachylasz się, myślisz – żyje;
– A kuku, jestem śmierć,
możesz mnie powąchać,
możesz mi naskoczyć
i włożyć do worka.