Karol Samsel

(ur. w 1986 r.) – poeta, adiunkt w Zakładzie Literatury Romantyzmu Wydziału Polonistyki UW, doktorant w Instytucie Filozofii i Socjologii UW. Mieszka w Ostrołęce. Na podstawie materiału korespondencyjnego Seweryna Pollaka z Muzeum Literatury imienia Adama Mickiewicza opracował edycję Listów do Seweryna Wandy Karczewskiej. Wydał m.in. tomy wierszy: Dormitoria (2011), AltissimumAbiectum (2012), Dusze jednodniowe (2013), Więdnice (FORMA 2014), Prawdziwie noc (FORMA 2015), Jonestown (FORMA 2016) oraz monografię Norwid – Conrad. Epika w perspektywie modernizmu (2015).

 

Dedykacja

 

tobie, nie Tobie

Na cóż Tobie wiersz, który miałby cię zmiażdżyć?
Na cóż Tobie wiersz, który miałby cię czyścić, aż
do nicości wyczyści? Na cóż Tobie wiersz, w któ-
rym raz wielką literą, raz literą małą wspominany

byłbyś. Ciebie i tobie. tobie i Ciebie. Spójrz, jak
przetrwałem ruch kropki, aby ciebie umniejszyć.
Aby ciebie Umniejszyć. Bo nie Tu twoje miejsce,
bo Tu się, najdroższy, umiera. Bo Tu padlina żre

śpiących, muzykujących przy wapnie. Dedykacja,
powiadasz?  Wypłakiwanie straty. Kwiat mrozu w
tyłeczku dziecięcym. Nie, nie jest to alegoria. Naz-
wali to alegoryl przez wzgląd na silną wulgarność.

I nie, to nie poezja. To nie są zaślubiny. Mówię o
tyłku dziecka, bo mroczna to podróż przedślubna.
Żaden ślub Polski i Litwy, kwintesencja pisma.
Ślub Polski z Kazachstanem. Dedykacja, powia-

dasz? Obstajesz, że dedykacja? Niech będzie więc:
Tobie, Tobiaszu, przez Ciebie, Ciebie – Ciebiaszu
pieśń tę przesyłam jak mewę.  Kiks ten jak mewę
przesyłam. Na cóż septyma mała, kobieta w reszt-

kach swej halki wsiadająca do opla czytającym
wsiom, miastom i prowincjom? Oploneza czas
urwać. Skończyć niżeli się zaczął. Na co Tobie,
najdroższy, oplonez, co miałby cię zmiażdżyć?

 

 

Unthinkable

 

Tischner upada pod ciężarem głazu.
Alicja, studentka, z którą rozmawiam,
dla której przywołuję dwustuletnią frazę,
upada w mojej sali pod ciężarem krzyża.

Boniecki zamiera pod ciężarem planety.
Wojtek wypuszcza swój uśmiech ze
szpuli, uderzony meteorytem. Przy-
patrz się duszo, jak się Jezus słania.

Jancarz zastyga pod ciężarem lasu.
Jakub odwiesza palto w zakładzie, 
rozplątuje szalik. By mówić o Zdzie-
chowskim, przypina do kontaktu

krtań elektroniczną. W pierwszej
kwartynie mówi o Alicji, Alicji
Zdziechowskiej. Nazywa ją Zdzie-
chowską. W drugiej o Wojciechu,

mówi: młody Zdziechowski, sły-
szę: młody Ciechowski, żył sobą,
żył całym sobą. Krtań przestaje
pracować. Ziemia w Jakubie doj-

rzewa. A w ziemi opera, co się
nie opiera. A w ziemi Wojciech.
A nad nią Alicja o twarzy Tisch-
nera, o twarzy Jancarza.

Czemu mi mowo odjeżdżasz,
czemu odchodzisz w kierunku
wyjścia, operacjo „Moked”?
Operacjo „Unthinkable”?

 

 

Pokuta antonówek

 

Mówię o Tobie całe swoje życie,
jakbym był przyzwoitką Twojej
nieśmiertelności. A jeżeli przy-
zwoitka spotka strażniczkę, ta

prędko jej udowadnia, że tamta 
niczym więcej jak małym trój-
kątem przy sercu. Trójkątem,
nie trójcątem, jak roi sobie tam-

ta. I włócznia Maurycego wybija
ów trójkąt z trójcąta. Najgorsza
opera Europy zagłusza klaskanie
piasku w zgrzanej, pszenicznej

śnieci.

Mówię o Tobie całe swoje życie,
jakbym pisał kapownik po Tho-
masie Mertonie, o Małym Kali-
faktorze kminę, legendę, pieśń.

Zwyrol i ubożęta – tak mówią,
Boże, ci we mnie do tych poza
mną. Tak powiadają, gdy scho-
dzisz, zasypiasz; gdy się odwra-

casz, nie widząc. Kuszenie
Antoniego. Pokuta anto-

nówek.

 

 

Do wioski

 

Tobie, Warszawo, łachmaniarko niebios
ten ciężar, który złamał mniejsze miasta
i sproszkował wsie. Tobie, Teatrze Pow-
szechny, zapalenie sercowego mięśnia,  
które zabija aktora, kaleczy reżyserów.

Nie myśl niemądrze, że rzucam na Cie-
bie klątwę. Ja, nadpobudliwy neurotyk
w jednej z sal warszawskiej polonistyki
z semteksem śpiewających kolokwiów.
Tak mnie sobie wyobraziłaś, Warszawo.

Nieprawdaż? Młody Herbert zwiedzają-
cy krainę pieczonych gołąbków z anty-
depresantem w kieszeni spodni. Parzą
się ze sobą parzyści na Chmielnej, pa-
rzyste na Kapitulnej. Buduje się ramię

miasta z gwiezdnej wojny ulicy. Dziś
wieczór szlufka jutra, perełka asynde-
tonu do wypicia na sen. Kobieta czyta
list, dziewczyna śpi przy stole. Talerz
w balowej sukni krąży od wioski do 

wioski.

 

Empatia białego więzienia

 

„Jawią mi się, jakby były
spętane niewidzialnym sznurem,
który jednak je dusi od zewnątrz i od środka,
życzę ich uwolnienia z więzów niedobranego języka”.

U. Kozioł

 

Tak, stworzyłem klatkę, tak, stworzyłem okowę.
Tak, jestem klatką i jestem okową. I tylko klatka
może stworzyć klatkę, gdy świat, który jest klatką,
nie wie, że jest klatką. Pan, co Twoją okową, nie

wie, że jest okową, póki Mu, Michale, póki,
Weroniko, póki Mu nie wyśpiewasz: czego
chcesz od nas, klatko, za Twe chojne dary,
w czym, Klemensie z Chojnego, nie znaj-

dujesz miary? Nie byłoż śmierci Boga, na
pohybel okowie? Była za to śmierć klatki
i mrą w mroku w Mrągowie. I mrą w mrą-
gu w Mrokowie. Tak, Urszulo. Jak wszys-

cy niosę w sobie zalążek trupa i chciałbym
być wozem, na który rzucicie Wasze zaląż-
ki. I chciałbym mieć w sobie szlam, który je
złączy ze mną, który je przy mnie zatrzyma,

Was unieśmiertelni. Ofiara człowieka dla
człowieka, żertwa z niedoboru dla doboru
naturalnego. Topnienie epok, ocieplanie
wizerunku. Poklatkowe, Urszulo. Nad-

klatkowe, Orszulo. Humanizm
puszki Pandory. Empatia białe-

go więzienia.

 

 

 

 

Powrót