ur.1974, poeta, autor książek poetyckich: „Ę” (Kwadratura, Łódź 2008), „Przecieki z góry” (Kwadratura, Łódź 2012) i „Pański płaszcz” (Kwadratura, Łódź 2016) oraz felietonów w „Arteriach”. Nagrodzony w konkursie Poemat Czterech Kultur (2017), wyróżniony w konkursie „Złoty Środek Poezji” na debiut poetycki (2009). Prowadzi bloga "Biała Fabryka" z recenzjami książek poetyckich i płyt. Mieszka pod Tomaszowem Mazowieckim.
BAJKA NA DOBRANOC
Za oknami zafoliowanymi na czarno – sardynka.
Jadę w busie i mam buzz z Nikt nie suszy, szosa sucha,
czysto. Szalony kierowca steruje pijanym statkiem.
W radio pasmo śniadaniowe. Piękni i młodzi
przejmują eter. Proponują jogging, jogę, jogurt light.
Śmiech misia Yogi. Poczuj mistykę zakwaszonych mięśni
mówi ustawiony. Niech działa enzym, hormon. Niech żyje
król Julian! Potem trzy minuty dudnią basy i stęka wokal.
Wreszcie: dość i pora na prognozę pogody. Pogodynka
z uśmiechem sprzedawcy garnków ogłasza, jakie będzie
tomorrow, a morowy chłopiec nie może się już doczekać.
Wchodzą reklamy środków na libido. Wchodzi
polityczny kwadrans. Kłótnia – lutnia wypada.
Jak ryba wyjęta z puszki, naprawdę wysiadam.
Tlen działa jak halucynogen. I dociera do mnie,
że wszystko będzie dobrze, przyjedzie bajkobus,
dowiezie nam szczęście. Da nam pracę
i odłożymy procę. Zło wezmą złomiarze.
Złe wypadnie z obiegu, obiegnie Ziemię happy end:
żyli w długach, o szczawiu i śliwie.
DBAŁOŚĆ
Widzimy źdźbło w oku bliźniego, a nie dostrzegamy
tabelki Excela w swoim. Ach, być jak święty
Franciszek, pokorny wobec kursu franka.
Bóg traktowany gumką myszką – wałkowany i zdmuchiwany.
Bóg, który mówi: chuchałeś i dmuchałeś, dbałeś.
ETERNITY
Z wiecznością policzono się jak z eternitem. Zedrzeć,
składować z dala od ludzi. Poszło szybko. Puszczono
Ryśka Riedla: W życiu ważne są tylko chwile. I dalej
prosty przekaz: Ładuj botoks w wargi, włosy smaruj farbą,
przekłuwaj, tatuuj, czuj. Wieczne to utrapienie, ciężkie
Norwidy. Wieczne pióro to pióro na wkłady.
Wieczny student? Dziś wszyscy zdają. Wieczne miasto
zmuszono, by zmieniło strategię promocyjną. Wieczność
jest be, podprogowo wciskano to już dzieciom.
Przeminiesz wszystek – wynajęto chłystka, by wciskał to
między futrynę a szyby. Uknuto slogany. Nawet Sto lat,
bo za blisko wieczności, śpiewano rzadziej. Zalecano:
będzie zabawa, będzie się działo. Pisywano wieczność
na śmietnikach, na odpadach promieniotwórczych.
Śmiano się z na wieki wieków lament. ZUS wyliczał takie
kwoty, żeby nikomu nie przyszła do głowy. Teraz, teraz, teraz!
krzyczała Chylińska w reklamie pożyczek chwilówek.
Wieczność była jak niszowe wydawnictwo
poetyckie, jak faux pas, jak zespół Bolter. Nocą ślusarze
odpinali kłódki na mostach, ogień przy świętych obrazach
polewano pianą, specjalne służby zabierały znicze.
Wiecznie zielone lasy nazwano lasami deszczowymi.
Nie było już motywacji do zostania laureatem –
laur stał się liściem bobkowym.
Ostatecznie w słownikach nie ma słowa wieczność,
jak w budynkach nie ma trzynastego piętra.
Po wieczku jest od razu wieczorek.
WNET
Coraz szybszy nurt, coraz większy muł, zero złotych
ryb. Czerpak nabiera figę. Znajomi niedostępni,
bladzi w ledowym świetle. Zjedli rozumy i śpią
po wysokokalorycznym jedzeniu. Słyszę oszukańczy
szum. Wszystko zbite, zaklepane, rozdane. Mamiony
przez migot, figle pikseli, w te krótkie dni jak krótki
mejl, na co nie spojrzę, obłazi watą. Bywa – czuję
siarkę, po której chce się wypić Wisłę. Na przykład
pani reżyser zaprasza do bydlęcego wagonu,
co nazywa przekroczeniem. Na przykład dziennikarz
krzyczy do aparatu na kiju, że bluźni na niego echo.
Słyszysz? Telewizyjni akwizytorzy próbują
sprzedawać garnki i pierzyny. Chwal
swoją asertywność, zmysł smaku, daj opór
wobec oparu, ziewaj przed wyziewem. Nie pisz się
na full wypas, na bieganie na czworakach
po sawannie. Dewiantów, z których zrobiono
gigantów, nie wpuszczaj w swój mały świat.
Profanom w wiecznym ROTFL zabierz podłogę.
POLSKA
Prosto, długo, daleko, szeregi bredni.
Czytam, tam czy tu, wszędzie. Osaczają mnie epitety
pitekantropów. Patrzę na mapę. Czuję związek
z każdą kropką, kreską, niebieską wstążką. Lubię legendę
i skalę. Codziennie się wpatruję, trochę jak cielę,
trochę jak pielgrzym u świętego obrazu. Jeżdżę palcem:
najpierw A1, później A2. Nawracam hejterów,
sprowadzam emigrantów. Czuję ją w języku –
jak promieniuje. Mieni się złota jesień, musuje we mnie,
zmienia, zmusza, by maszerować (masz ci los,
flaga na maszt). Zaciska mi gardło, każe wierzyć w nią,
jest jak sen, manna z nieba. Gdy z niej kpią,
kipi we mnie. Daje pensję bez pretensji,
aż w pasji dojrzewa pas. Gdy na czułe słowa daje czcze
i jeszcze czcić każe. Z umową na słowo, w biedaszybie,
na etacie, w reducie.