Mieszka i pracuje w Mikołowie. Członek ZLP – Oddz. w Krakowie, oraz Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w Katowicach. Laureatka konkursów poetyckich i autorka czterech tomików wierszy: „Wieczór w kocim futrze”, „Bieleją księżyce paznokci”, „Salamandra” i „Tatuaż na jabłku”.
Wiersze przedstawiane były w Akancie, Śląsku, SosnArcie, Arkadii, Migotaniach, Znaj, Lamelli, Hybrydzie, Literacie Krakowskim, Na Stronie, a także w antologiach pokonkursowych, oraz na internetowych stronach PKPzin, Polis2008, Fragment, sZAFa, Parnas.pl, Modowo.pl, Poeci Po Godzinach, zlp-kraków-pl, Poeci.pl, Śląska Strefa Gender, Babiniec.pl. Również w audycjach poetyckich na antenie Radia Katowice.
[fot.: Arek Łuszczyk]
* * *
Tamten przystanek (o 19.40)
jest tak zimno że kurczy się rozkład jazdy i znikają trasy.
Zastanów się do kogo chcesz wrócić.
Czyją twarz rzeźbią na sobie twoje wypukłości
czyją dłoń rozczula biały trójkąt za uchem i cień podbródka.
Zastanów się dla kogo rosną ci włosy dla kogo paruje drugi brzeg filiżanki
wypełniają się miseczki wysuszają goryczki w kanalikach łzowych.
Dla kogo wąskie spódniczki i szerokie horyzonty
i twoje ego czasem chowane jak różowy puszek w puderniczce.
Powinnaś się martwić kiedy obraz jest nieostry
bo czym wtedy nakłuwać sobie opuszki palców
badać krew czy płynie.
Dym
Wolałabym żebyś kradł albo zabił
grał na wyścigach drogie melodie
i pakty z diabłem podpisywał ciemne
Wolałabym żebyś odwiedzał tamte dzielnice i wracał
z mrokiem w tęczówkach w słowach w niespokojnych krokach
i żebyś pierścionki kupował i trwonił
i ciężkich dni monety rozmieniał na drobne
Zmieniał zdanie i bogów i rzek maratony
podwodne łodzie malował na żółto niebiesko
na zimno brał ten świat łamany błyskiem burzy i Vermeera
Wolałabym żebyś palił spalił każde wiosło
które może przeciągnąć łódź na tamtą stronę
Tu się czerwienią żyłki żurawin – i życie
porusza grzbietem liścia po którym brną myśli
Wolałabym żebyś – czartem pomyłką i piekłem
karmazynowym piratem przypływem
żebyś kradł albo zabił albo pił jak Cezar
tracił królestwa konie i Rzym swój podpalił
a potem go wznosił ze zdartych opuszek strun z gardła
z myśli lotnych albo ciałek stałych
Żebyś był - choć guzikiem gdy idzie kominiarz
w głąb po drabince żeber gdzie dym mam
po tobie
Elba
To taki cichy czas zapomnianych staruszków
nikt nie podaje wody ani szklanki whisky
Czas zmarłych telefonów i zimnej pościeli
Zdjęcia nie dają już ciepła ani kolorów
więc dla staruszków czas jest bury
ma w sobie coś z kury z kuny z brunatnej ściółki
z kurzu jak opium – nic tylko się zaciągnąć
do szeregu
Zostają w ścięgnach w kościach w ościach
jedynie zaułki uchyłki
i zasuszone pęcherzyki pławne
Przetrwają tylko ci lżejsi od wody więc
wydala się sól pieprz wspomnienia
rozdrabnia godziny na kęsy sen na małe łyżeczki
ale i tak zostaje strach że się obudzisz
zupełnie zapomniany nierozpoznany
I że twoje łóżko to teraz Elba
albo grób nieznanego
z epoki zielonych wzgórz i napoleonek
Niemożliwość
Jak to możliwe że ktoś taki jak ty nie pisze prawdy
że nie pisze też kłamstwa
że nie pisze
Jak to możliwe że wszystkie słowa ugrzęzły
w kanale La Manche w delcie Mekongu Nilu
w mazurskich jeziorach i karwieńskich błotach
Jak opisać to milczenie które gliniane mury i piaskowe wieże
wznosi pomiędzy naszymi ciałami
Wysłałbyś piosenkę nutę tytuł fugi zaśpiew w którym organki
(bo przecież nie organy, nie płucoserca albo precjoza szyszynki)
– i dusza moja śpiewałaby rozstania we wszystkich portach
radosna uradowana jak trzcina z której robiliśmy smyczki gwizdki
i głosy perkoza
Jak to możliwe że żadnego słowa zza kulisy nieba
chociaż wiesz że od smutku wypadają mi włosy i zatykają tętnice
kruche niczym przesuszone struny harfy
niczym lewe strony ląd słony i kaldery
spochmurniałe od padłych ptaków naszych słów –
tych pierwszych i tych ostatnio zmarłych
Mieszczka II
Miasto w nas rośnie a nasze wsie umierają coraz ciszej
słońce zabiera do siebie łubiny i koty
Do cieni psów księżyc wyje drobnymi gestami
I miasto robi się puste niczym kanka po ptasim mleku
wylizuje nam ranki wyślizguje ślady po kałużach
Wszędzie mury i chińszczyzna i w każdym zakątku ciała
igły lub pieczęcie
Ze zwierząt tylko autobusy o zielonych oczach
w oknie znów czarny kwadrat na białym tle rzeczy martwych
Oddychają tylko firanki
Szminka w chłodnym kolorze
Pierce Brosnan mówi w filmie że żal to strata czasu
więc nie żałuję że przepadł nam ten wieczór kiedy
od upału dusiła się trawa i puchły pestki wiśni
Nie ma co poddawać się żalowi
za straconą okazją obnażania ramion i leżenia z tobą na murku
żeby wypatrywać satelitów i pierścieni saturna
Za straconą okazją na goliznę ust kiedy te pierścienie
spinają nam nadgarstki a gorące cegły rozwiązują języki
Słyszę zgrzyt szyn skręcają się w pętlę
na jej końcu jestem supłem o mlecznej barwie
i myślach trzymanych w pionie przez atomy żelaza
Nie wyplątamy się ty z wiecznych rozjazdów
a ja z lejów po wybuchach uczuć
Nie żałuję ale kiedy cię nie ma tęsknię za prasowaniem twoich rzeczy
i za szminką w chłodnym kolorze kiedy upał dobiera mi się do pestki