• 30 Grudzień 2021

Sylwia Kanicka – Nasze małe miejsce na ziemi.

 

W pamięci innych, w rzeczach pozostawionych po sobie, czy zapisanych na kartkach historiach, odbijamy swój ślad. Nie znika się tak całkowicie, nawet jeżeli nasz czas się kończy. 

Bogusław Olczak odważnie posłużył się stwierdzeniem „Mój dom to ja”, będącym zarazem tytułem jego książki poetyckiej, która ukazała się nakładem wydawnictwa Fundacja Duży Format w 2018 roku. Skonstruował obraz poparty sytuacjami wpływającymi na człowieka. Wszystko, w co wchodzimy, w trakcie życia, staje się łącząca cząstką i od tego momentu jest się nierozerwalną całością. Olczak, konstruując zbiór wierszy, umieścił swojego bohatera, z którym współistnieje, na karuzeli pomiędzy wspomnianymi wydarzeniami, nie zatrzymującej się, bo niemożliwe jest wyjście w dowolnej momencie. W pierwszej chwili byłam pewna, że przeprowadzi go przez kilka miejsc, ukazując obraz miasta, jako środowiska, w którym żyje:

„zawracam przy rzeźni Banacha

mylnie nazywanej szpitalem

potem bazarek z mydłem – powidłem

i wszystko po pięć złoty” (po właściwej stronie Grójeckiej, s. 5)

Jednakże autor posunął się znacznie dalej Zamknął w swoich utworach wydarzenia, stające się nie tylko tłem dla funkcjonowania podmiotu, ale wymuszające w nim wewnętrzne przemyślenia. Wszystko, co wokół „to przeludnione miasto / z krwiobiegiem kanałów i ścieków / pełne cuchnących zatorów / codziennego jadu zamiast kawy” (mój dom to ja, s. 6). I ten krwiobieg jest uzupełnieniem krwiobiegu mieszkańca, staje się jego tlenem, bo w tym właśnie miejscu przyszło żyć. Co mnie zaintrygowało w zbiorze? Przede wszystkim nie są to suche opisy, włączające historię w poezję. Utwory Olczaka nie rzucają faktami, by wzbudzić w czytelniku odrobinę reakcji. Nie sugerują też, że miasto, w którym się mieszka, to świat, ze wzniosłą kulturą, czy pięknymi miejscami. Poeta sam dopowiada wersami:

„bo ja proszę pani

piszę o życiu a nie o raju” (atrament niesympatyczny, s.13),

a życie, w danej przestrzeni, każdy z nas jakieś ma. Można je przyjąć, bądź się buntować. Jednak czy bunt coś zmieni? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć.

Olczak żyje w mieście będącym centrum wielu wydarzeń, tak przeszłych „gdzie za wolność waszą naszą / gdzie pot krew i łzy przelano” (Ile wolności w niepodległości, s. 20), jak i teraźniejszych, „gdy zagrzmi salwa / dopisze krzykiem / wolność słowa” (ostatnie życzenie skazańca, s. 26). O ile o przeszłych jego bohater dowiedział się z kart historii, a skoro stały się częścią jego samego, to może jedynie przeanalizować je we własnym odbiciu:

„znam wszystkie twoje grzechy

każdego trupa i mogiłę

znam całą armię ludzi

których zawiodłeś” (Lustro, s. 12),

tak, te teraźniejsze obserwuje, w czym jest bardzo dobry, bo dzieją się w zasięgu jego wzroku. I wszystko, co mierzy wzrokiem, staje się dla niego powodem do rozważań. Autor nie bagatelizuje niczego, przede wszystkim nie wybiera dla podmiotu poglądów, stara się, by jego poezja, nawet jeśli porusza trudne tematy, była neutralna, nie wzbudzała w czytelniku jednoznacznych emocji, bo „poezja współczesna to walka” (s.23), jak brzmi jeden z tytułów wierszy, to „nasz gorzki smak wczoraj dziś jutro” (j. w.). 

To, co jest ciekawe w utworach Olczaka, to swoista zabawa wspomnianymi wyżej obserwacjami, bądź posiadaną wiedzą. Oczywiście nie mam tutaj na myśli wyśmiewania, czy wyszydzania, ale wykorzystywanie ich dla potrzeby własnego tworzenia. Jemu jest łatwiej, niż obcej, będącej gościnnie, osobie, gdyż, jak pisze:

 „po osiedlu chodzę z podniesioną głową

jestem swojakiem spod dziewiętnastki”(po właściwej stronie Grójeckiej, s. 5)

i z tego powodu daje sobie odgórne przyzwolenie, na przywoływanie dawnych wydarzeń „gdy znów Polska Walcząca na murach / tych które jeszcze nie runęły / zamiast kolęd internowanym śpiewamy / jesteśmy z wami jesteśmy z wami” (grudzień 81 wspomnienie, s. 22), a „zatarty czas pomiędzy fantazją a mrokiem / w pokoju z oślą ławką padają komendy / ciężkie jak kotary zasłaniające dzień” (ucieczka światła, s. 24), które kojarzą się czytelnikowi, i przeplatanie ich z wydarzeniami dziejącymi się obok, kiedy „kobiecy brzuch to boskie naczynie” (Nie mam czasu na seks, s. 35). Odważnie przemierza przez ulice swojego miasta, zapisuje w sobie wszystko to, co się działo, bądź trwa. Muszę jednak zaznaczyć, że te historie, uwikłane w wiersze, to nie tylko wydarzenia związane z działaniami politycznymi, co sugerować mogłyby przywołane cytaty, ale przede wszystkim z codzienne życie mieszkańców dzielnicy / miasta. To oni tak naprawdę je tworzą, stając się częścią jego historii, a zarazem tłem dla kolejnych pokoleń. Podmiot wyraźnie zaznacza:

„mam chęć upić się światem

aż do upodlenia świtu

śpiewać wulgarne hymny

na cześć dziwki życia” (kostucha tańczy kankana, s. 17)

i nie potrzebuje za te słowa rozgrzeszenia, gdyż „byle do świtu / byle do śmierci” (Ciecie liryczne, s. 31). Życie to poruszanie się po planszy, swoista gra, którą toczy się przed samym sobą:

„zatem zaczynam obserwację sufitu

nazywam mikropęknięcia kanionami

a purchle z farby i powietrze górami” (Kolumb z M-1, s. 29),

bądź przed innymi, gdy pojawia się „szybki numerek / bez zobowiązań / i buziaka na dobranoc” (let’s play it again but slower, s. 33) gdyż „znaliśmy się tylko od  niechcenia” (j. w.). Bohater wierszy wyłapuje to wszystko, łączy w całość, stara się to poukładać, choć „czasami zostawiam czystą kartkę / albo abstrakcję ze skreśleń / … / a budzę się w ścieku” (poszukiwana wena ewentualnie ślusarz umysłu, s. 37). Odnieść można wrażenie, że chciałby dla siebie chwili wytchnienia, owocu, po zjedzeniu którego „będziesz mówił tylko prawdę / każdemu i wszędzie” (Pyrus, s.36), niestety „ostatnie szare komórki krzyczą / decybele wychodzą poza skale / odłamki lustra tworzą witraż” (Delirium ohydus, s. 38). Pozostaje jedynie wtopić się w tło, choć nie zawsze jest się z tego zadowolonym. Jednak, czy tylko o to chodzi w tych wierszach.

Bogusław Olczak ciekawie zbudował napięcie panujące w całym zbiorze. Uwikłanie podmiotu w różne sytuacje, prowadzenie przez niego dialogu z czytelnikiem, powoduje, iż tytuł książki poetyckiej staje się jeszcze bardziej wyrazisty. Co uderzyło na sam koniec? Całe naprężenie, podnoszenie go poprzez kolejne wersy, nawiązania, miało swój cel, a nawet dwa. Pierwszy, czyli umiejscowienie człowieka w machinie miasta, zrealizował cały zbiór. Drugi, to pokazanie tęsknoty za ciszą, gdy „na zaczadzonej małej szybie / wydrapuję paznokciami / promienie słońca” (ucieczka światła, s. 24). Wspomniałam, na początku, słowa poety, gdy powiedział wprost, iż pisze o życiu, jednak, na tle całego zbioru, okazuje się, że pisze on też o raju, za którym tęskni:

„szukam domu na uboczu

tam gdzie na gruszy

gniazdo bocianie

za takim miejscem „tęskno mi Panie”” (za takim miejscem tęskno mi Panie, s.40). 

Chciałby się tam przenieść, „lecz znając własne szczęście / moneta stanie na sztorc / a kostka poturla się do mysiej dziury” (samobójstwo jako odmowa istnienia, s.15) więc zdecydowanie mówi:

„wszystko co dobre zabrałem ze sobą

prócz słów co są jak kraty chroniące sen” (tam gdzie nie ma drzwi, s. 14),

bo „Mój dom to ja” i to jaki będzie zależy tylko od człowieka. 

Czy Olczak zakpił częściowo z czytelnika, któremu wydawało się, że wszystko jest tak bardzo jasne i czytelne? Zapewne nie. Cały czas należy bowiem pamiętać o tytule zbioru. Umiejętne dostrzeganie małych elementów powoduje, ze życie człowieka staje się wartościowsze. Jaka bowiem jest trudność widzenia tego, o czym głośno wszędzie? Zdolność dostrzegania szczegółów, to zdolność do zauważania rzeczy, o których nie mówi się wprost. To wartość, która powoduje większą otwartość, bo „… gdy zamknę się w sobie / to kto mnie otworzy” (poszukiwana wena ewentualnie ślusarz umysłu, s. 37). Te słowa niech się staną podsumowaniem znajdowania w sobie swojego własnego miejsca na ziemi. 

 

Bogusław Olczak, MÓJ DOM TO JA (Fundacja Duży Format, Warszawa 2018)

Sylwia Kanicka

Powrót