• 30 Październik 2017

Wchodzę w to

Waldemar Kazubek

  • Wydawnictwo:
    Strzeliński Ośrodek Kultury [ Inne tytuły tego wydawnictwa ]
  • Miejsce i data wydania:
    Strzelin 2017
  • ISBN:
    9788392281825
  • Format:
    A5
  • Ilosc stron:
    58
  • Rodzaj:
    poezja
  • Oprawa:
    miękka
Jarosław Trześniewski-Kwiecień

Zdanie odrębne - Casus Waldemara Kazubka czyli Wchodzę w to!  

 

          „Wchodzę w to” Waldemara Kazubka, laureata Granitowej Strzały 2017 w Strzelinie – to spóźniony debiut (ale jaki debiut!!!) poety rodem z Mikołowa. Waldemar miałby pierwszą poetycką książkę dawno za sobą, o mało co  nie wygrał w 2014 roku Radomska (wygrała wtedy Anna Grabowska), projekt jego tomiku budził wielkie zainteresowanie  jurorów. Próbował też w wielu innych prestiżowych konkursach, zawsze dostrzegano jego wiersze, kilka razy był w finale. Waldek pochodzi ze specyficznego miast - Mikołowa, jedynego bodaj w Polsce, gdzie  jest największe zagęszczenie poetów na metr kwadratowy! Wielkim światłem świecą mikołowianie: Gala Jakubowska-Fijałkowska, Bogdan Prejs, Roma Jegor, Janina Szołtysek, Marcin Bies, Maciej Froński, Krzysztof Siwczyk, Maciej Melecki i do tego jeszcze unoszący się duch Wojaczka… Chyba, że jako fatum? To poniekąd powoduje, że trudniej się przebić innym świetnie piszącym autorom, wiadomo - nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.  Bo to dziwne, że Instytut Mikołowski (notabene mieszczący się w dawnym mieszkaniu Rafała Wojaczka, odpowiednio przystosowanym na ten cel) nie pokusił się wydać wierszy Waldemara, no ale nie wchodzę w dywagacje co i jak ,dlaczego?, a nadto sprawdza się maksyma: habent sua fata libelli .

Cieszę się przeto, że Granitową Strzałę zdobył  tomik Waldemara Kazubka - bardzo zasłużenie, pomimo, że konkurencja była  bardzo mocna (moim drugim faworytem był Marcin Królikowski - o Marcinie i jego najnowszej książce nie omieszkam napisać.

Pierwsze, co rzuca się w oczy - to okładka a dokładnie  zdjęcie z Lizbony(?) wykonane przez autora (Waldek jest również znakomitym fotografikiem!)  z mocno eksponowanymi wiszącymi na drucie butami, pomiędzy ciasnymi uliczkami, gdzie w tle na mansardzie zakratowane okienko i te… dygoczące buty. To jest to!

Tak, wchodzę w to, w te heksametry mięsiste,  jędrne, w prawdziwie męską poezję – przyznam się, że tomik przeczytałem jednym tchem. Bo Kazubek nie kwili jak niektórzy – wybaczcie mi – głosikiem kastrata, pisze soczystym jędrnym językiem.   

Już tytuł tomiku to swoiste Introit, zaproszenie do podróży w czasie i przestrzeni. Z cygarem, butelką Burbona, na pokaz torreadorów, w stylu Hemingwaya (bo i Hemingway też jest bohaterem książki!).

W tomiku nie brakuje wierszy mikołowskich, topografia miasta się rozszerza, tunel staje się mitycznym zwieńczeniem mikołowskiego polis. Ale są i inne miasta. Paryż, Warszawa, Wilno, Lizbona, Dundee. Rozbrzmiewają rytmy flamenco, latynoska muzyka i przewijają się literackie tropy. Dwa wiersze niżej są tego dowodem, ale nie tylko.  

 

Poste restante Andaluzja

 

mówisz nie chcę wychodzić

ale muszę siku

będę pisała

 

podróż to trumna

z tylnym wyjściem

 

nieboszczyk powraca nieodmieniony

tak jak ten co do niej nie wszedł

 

tajemnica przemienienia

zaszyfrowana w hotelowych numerkach

 

wielka wylinka

setki węży na stacjach benzynowych

 

Śmierć po południu

w plecaku

 ( s.23)

 

Flamenco dla Don Camilo Jose i dwóch niedoszłych nieboszczyków

 

          jako że nie umiem grać ani na skrzypcach,
          ani na organkach (...) spędzam wieczory w łóżku,
         
wyprawiając świństwa z Benicją

                                                          C. J. Cela

 

Smutek kurortu po sezonie wybrzmiewa

jak rozdeptywany świerszcz, pęknięta

gitarowa struna lub pierwsza myśl

o śmierci ojca. Tutaj we wrześniu

upał nadal ma słuszne rozmiary końskiego

przyrodzenia i barwę brązowej zieleni.

 

Wzgórza, na które patrzę, mają grzbiety

jak kasztanowe konie. Mogłabyś mnie

dosiąść, ale ciebie tutaj nie ma. Kabina

prysznicowa zupełnie jak cień figowca

szczególnie sprzyja grzechom, dla których

potrzeba skupienia. (Należy tutaj

wspomnieć, że Lazaro Codesala zabił Maur,

kiedy ten onanizował się w cieniu figowca).

 

Czy pan musisz tak świntuszyć, panie Cela,

przecież pan jesteś umrzyk? Tak samo martwy

jak tych sześć byków, a przypadkowo poznane

amerykanki Maria i Helena są jak najbardziej

żywe, z krwi i kości i białego mięsa. Pan z kolei

masz już niezwykle zimną wątrobę. Ale to tylko

stereotypy na temat żywych i umarłych

i nie przytrafił się żaden casual sex.

 

W tym względzie wyobraźnia piszącego

jest jak imperium u schyłku świetności i

musi on sobie radzić własną, ale za to obronną

ręką. Ważne, by wyjść z całej tej awantury

lepiej niż sześć martwych byków bojowych,

Don Camilo Jose z upiornie zimną wątrobą,

rozszarpany przez psy Fabian Minguela

i wszyscy mężczyźni z rodu Abencerraje,

choć to w zasadzie niemożliwe. Najlepiej

też nie mieć ani jednej z dziewięciu

cech skurwysyna, które obnosił Fabian,

ale już ani słowa o nim, tak się umówmy.

 

W górzystej krainie zapewne częściej

zdarzają się sny o szczytowaniu. Ociekający

krwią grzbiet byka przywodzi na myśl

ośnieżony szczyt Pico de Veleta. Arena po

walce jest jak skotłowana pościel, zaś

plamy krwi menstruacyjnej są jak

pierwsza myśl o śmierci własnej.

 (s.24-25)

 

 

Wielkie chapeau bas dla Autora
!

 

Trzy kościoły w okolicach Dundee

 

Na gruzach katedry w St. Andrews pozowałem

do zdjęcia z Imieniem Róży w ręku, a gdy poszłaś

zakupić pocztówki, mewa rzekła do mnie: patrz,

Morze Północne wygląda jak bóg zrzucony z klifu.

 

W Broughty Ferry mewy milczały, bo strasznie

wiało. Nie chciałem wchodzić do tego kościółka,

ale musiałem się gdzieś wysikać, a Stevie powiedział,

że prowadzący w nim restaurację Hindus nie będzie

miał nic przeciwko temu i to nieprawda, że

pracuje tam za grosze kelner o czterech rękach.

 

Potem w Dundee nie miałem już oporów przed sikaniem

w kościele, tym bardziej, że pisuary były w kształcie

kobiecych ust, a w prezbiterium wypiłem osiem piw

zaś nawa główna przerobiona była na bar karaoke.

Zaśpiewałem Should I stay or should I go tak,

że pijani Szkoci w ogóle nie zorientowali się, że

jestem Polakiem. Chrystus wstał i wyszedł.

 

(s.31)

 

Nic dodać ,nic ująć. I na koniec prezentuję jeden z najmocniejszych wierszy tomiku. Chociaż śmiało rzeknę - wszystkie są mocne.

 

Wiersz, w którym Hemingway oddaje dwa strzały

 

Ernest ładuje kulę do strzelby

zamyka lufę w ustach

język wsuwa w zimny otwór

 

kula w lufie lufa w ustach

język w lufie wszystko

szczelnie zamknięte

 

podobno kot zamknięty

w skrzynce jest martwy

i żywy jednocześnie Ernest strzela

do wielkich kotów

na sawannie podobno

z każdej szkatułki można wyjść

tylko do drugiej

Ernest trafia kot pada

i nie pada jednocześnie

 

kula wyszła

tyłem głowy pomyśl

Ernest jest martwy i żywy

na początku i na końcu

lew znika wśród traw

 

( s.50)

 

Więcej – przeczytacie Państwo w tomiku, innych tropów nie zdradzę. Książkę  gorąco polecam!

 

 

 Jarosław Trześniewski-Kwiecień

 

 

Waldemar Kazubek  „Wchodzę w to”, Wydawca Strzeliński Ośrodek Kultury, Strzelin 2017   

Powrót