„Węzły węzełki” Grzegorza Kielara ,
czyli o pozbywaniu popiołu, którego kilogramy dźwigał w sobie
Rzadko kiedy zachwycam się trafnością doboru tytułów wierszy, czy tomików. Bo też nie przeceniam ich roli. Jednak w przypadku tomu poezji Grzegorza Kielara tytuł – „węzły węzełki” – ma znaczenie pierwszorzędne. Autor okładki Tomasz Pawlica stworzył graficznie prostą, ale dzięki temu bardzo sugestywną i trafną metaforę całego tomiku. Dwa zasupłane sznury ułożone równolegle do siebie, z których jeden jest mocno nadszarpnięty i trzyma się na jednej nitce, są jak dwie linie życia. Ta okładka jest dla mnie o wiele bardziej wymownym wprowadzeniem niż zamieszczone motto – cytat z Wisławy Szymborskiej –„Kto powiedział, / Że życie ma być odważnie przeżyte”. Brzmi on trochę jak tłumaczenie się (Autora) z braku odwagi (jego bohaterów). Ja natomiast podczas lektury absolutnie nie miałam poczucia, że jest to opowieść o ludziach, którym zabrakło odwagi. Sam podmiot liryczny nigdy tego nie sugeruje. Przeciwnie – wykazuje dużo empatii, zrozumienia dla sytuacji pacjentów osadzonych razem z nim w szpitalu psychiatrycznym. Do tego jest to empatia w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nieczułostkowa, powierzchowna, ale polegająca na wysłuchaniu, akceptacji ludzi takimi, jakimi są (z całym bagażem ich pokręconych doświadczeń) i zapaleniu z nimi papierosa.
Znam wiersze i tomiki, w których podmiot liryczny osadzony w szpitalu psychiatrycznym, skupia się głównie na swoim cierpieniu i samotności. W tomie Kielara podmiot nie rozdrapuje swoich ran, jest dyskretny. Pisze wręcz z kronikarskim dystansem. Zaczyna od podania diagnozy, którą wystawili mu lekarze („Anhedonia”), opisu miejsca, w którym przyjdzie mu przeleżeć kilka tygodni („Kalendarzyk”) i już w trzecim wierszu przechodzi do opisu innego pacjenta („Patryk”). Opisów współmieszkańców pojawia się więcej. Są to wyraziste portrety, stworzone bardziej językiem prozy niż poezji. Może dzięki temu ich realizm jest nie do podważenia i nie pozostawia wątpliwości, że podmiot liryczny to alter ego Autora. Ale „węzły węzełki” to nie tylko zapis kronikarza-uczestnika życia szpitalnego. To przejmujący głos poety -
twój jest ten sufit od siedmiu boleści
twoje cztery kąty smutków piwnicznych
twoja jest ta podłoga od piątej klepki w lewo
przy oknie w zielonym pokoju
tu zwiń się i wyj
(„Cztery kąty”)
Autor do nazwania najtrudniejszych uczuć, głębi dramatów wykorzystuje właśnie środki poetyckie. Na szczególną uwagę zasługują jego metafory. W niektórych wierszach używa ich ascetycznie, wplata nienachalnie, jak w wierszu „Kalendarzyk – „loty gołębi zostały zawieszone / do odwołania”. Inne zaś w całości zamienia w wielkie metafory, jak przepiękny wiersz „Nitki sznurki klamerki” -
nie zakochuj się w przelatującym
gołębiu nie lgnij nie przywieraj
tak blisko nie przywiązuj się odpuść
te wszystkie nitki sznurki klamerki
tego i tak nie da się złożyć
(…)
Elizjum jest teraz gdzie indziej
w innym pokoju na innej ulicy
pod innym niebem
(„Nitki sznurki klamerki”)
Użyta w dwóch wierszach metafora „karlenia” pacjentów przywołuje na myśl Schulzowskiego bohatera ze „Sklepów cynamonowych” -
kiedyś był dużym chłopcem
teraz karleje robi się tyci jak haiku
kiedyś wędrował w chmurach
wśród ptaków i motyli
teraz sam jak palec
(„Czarne”)
ma wrażenie że z każdą godziną coraz bardziej zachodzi
niż dnieje bardziej się kurczy marnieje
(„Lustro”)
Autor nie przeciąga naszych emocji w jedną stronę, ale rozbraja tę „bombę szpitalną” pełną smutku za pomocą s e r d e c z n e j ironii i wywołuje uśmiech -
jestem dres
jestem dres niebieski
kochają mnie wróble i pieski
(…)
kapitanie mój kapitanie
zagrajmy dziś w chowanego
proszę cię ja twój świrek
niebieski
(…)
tylko wstań z wyra
i ruszaj ruszaj
(„Niebieski”)
W tych „ironicznych” wierszach jest urokliwa melodyjność, śpiewność, próba zabawy słowem -
dzisiaj przesiada się z wózka na balkonik
planuje małą przejażdżkę na patio
mój balkoniku-lajkoniku pojedźmy do naszego ogrodu
dam ci kostkę cukru tylko zanieś mnie tam i zostaw pod lipą
niebo dziś takie czyste
i jemioła znowu
mnie woła
(„Lajkonik”)
Jak widać, na chorobę, cierpienie można spojrzeć z uśmiechem. A może nawet trzeba? Żeby je znieść.
Autor stosuje bardzo ładne, subtelne puenty, bez patosu „złotych myśli” –
od czasu do czasu wyciąga spod poduszki stary kalendarzyk / i wykreśla kolejne numery telefonów („Kalendarzyk”)
i ukradkiem wytrze dwie łzy koszulką z napisem / HERO („Lustro”)
Tom kończy się wierszem będącym swoistą diagnozą i receptą na życie „po szpitalu”, które podmiot liryczny wystawia sobie sam -
masz w sobie strachów krocie drzazg i pęknięć
nocy w kawałkach i pogubionych dni
jesteś jednak teraz bliżej swojej rzeki
z którą czule rozmawiasz i ukradkiem
robisz jej zdjęcia
(…)
chodź po wałach nad swoją Wartą
wsłuchuj się w szumy i szepty pogadaj chociaż
z jedną gwiazdą przytul się do drzewa
przygarnij psa albo kota i kochaj
jego spojrzenie
(„Szepty i drzazgi”)
Niech Cię nie zwiedzie biel i chudość tego tomiku. To bardzo bogata, ciemna i mądra opowieść. Jeśli nie o Tobie, to na pewno o kimś, kogo linia życia przebiega blisko Twojej. Nie mam wątpliwości, że jej lektura może mieć działanie terapeutyczne – pomóc komuś, kto „nie wie (…) jak pozbyć się popiołu którego kilogramy dźwiga / w sobie” („Popiół”).
Agnieszka Kostuch