• 20 Wrzesień 2018

Wołynie i inne wiersze

Robert Kania

  • Wydawnictwo:
  • Miejsce i data wydania:
    Warszawa 2017
  • ISBN:
    978-83-65554-18-5
  • Format:
    A5
  • Ilosc stron:
    40
  • Rodzaj:
    poezja
  • Oprawa:
    miękka
Anna Dominiak

Jest blisko końca.

 

Choć tematyka zła i okrucieństwa dwóch ostatnich wieków wydaje się już oswojona i nazwana, nie można powiedzieć, żeby wydane w 2017 r. "Wołynie i inne wiersze" Roberta Kani wpisywały się wtórnie w tak chętnie eksplorowany ostatnio obszar historii i martyrologii. Przyjęta przez autora optyka polegająca na filtrowaniu opisywanych zdarzeń przez własne doświadczenie kulturowe i indywidualną wrażliwość powodują, że lektura zbioru nie sprawia wrażenia czytelniczego dejavu.

Kania opisuje konkretne zdarzenia, opatrując je datami i nazwami miejsc. Jednak przedstawiona rzeczywistość podlega tu wyraźnej uniwersalizacji. Rozpiętość czasu i przestrzeni przedstawianych faktów jest w tym tomie bardzo duża, a namysł nad mechanizmem rządzącym procesem dziejowym czyni z książki Roberta Kani dzieło o ambicji historiozoficznej. Tragedia Wołynia wykorzystana w tytule stanowić może znak rozpoznawczy, skrót odsyłający do zła totalnego, wszechobecnego spoiwa świata, bez którego trudno wyobrazić sobie jego istnienie. Złem, co podkreśla autor "Wołyni..." jest nie tylko zaangażowanie po stronie zbrodni, ale także bierność wobec niej.

Kania w swojej historiozoficznej refleksji odsłania permanentne, niedające się zagoić okaleczenia, rany i traumy oraz nieubłagane prawo wpisujące zło w bilans ekonomiczny świata:

 

tego popołudnia z pożaru w Dhace ktoś uratował

dwa rękawy od sukienki zamiast dziewczynki o imieniu Almas

tego dnia zdążyła przyszyć ich czterysta osiemdziesiąt - połowę normy

tego miesiąca koncern zanotował niewielką stratę

tego roku popioły ze szwalni utwardziły drogę do nowej inwestycji

(...)

 

(Almas)

 

Wiersze te pokazują rozmaite wcielenia zła, tragedię odhumanizowanego świata pozostającego odwiecznie pod prymatem przemocy i obojętności:

 

okręt który rozbił się u wybrzeży Czech płynął z Kamczatki

żaden uchodźca łamane przez imigrant łamane przez terrorysta

nie przeżył okręt rozbił się o wysokie fale protestów

 

/poszukiwanie ciał/

 

Wojna, która nigdy nie umiera to paradoksalnie warunek istnienia świata. Nie ma takiego miejsca w czasie, które byłoby od niej wolne. Pod warstwami świeżego powietrza majaczą wciąż obrazy grozy i spustoszenia:

 

a lato w tym roku jest znowu piękne

i gorące fale tak, że widok z Pałacu Kultury faluje

po spacerze Nowym Światem mam mroczki

oczy zabiegają czerwienią lecz nie łzawią

otrzeźwia je dźwięk starej przyśpiewki

tylko miejsce pomarańczy zajęli komuniści

 

/dzień w mieście/

 

Minione dramaty trwają, są zapisane w oczach starych kobiet, które wciąż "kupują więcej, żeby starczyło dla gołębi i mężów walczących w powstaniu". Apokalipsa to stan nieprzerwany, zdaje się mówić Kania, przywołując obrazy Chodelki 1942. i Paryża 2015., getta i tragedii współczesnych uchodźców.

 

Wiersze te nie epatują brutalnym i jaskrawym obrazem łuny nad spalonym i wciąż płonącym światem. To raczej naszkicowane oszczędną kreską kadry, które uderzają różnorodnością ukrytych bądź wskazanych wprost asocjacji, o czym wspomina w swoim wnikliwym komentarzu do zbioru Karol Samsel, zaznaczając, że autor "Wołyni..." konstruuje wypowiedź piętrowo i polifonicznie. Erudycyjność ta nie jest, jak zauważa, oparta na przypadkowych skojarzeniach. Pole kulturowych kodów, które wykorzystuje Kania jest bardzo obszerne i dotyczy nie tylko literatury:

 

tyle razy

patrzyłeś na stojącego przy ścianie niebieskiego chłopca

czytałeś o innym przeznaczeniu siekier i kos

słyszałeś tuż przed błyskiem maczet o ukrytych w kościele

myślałeś o uciekających holenderskich żołnierzach

(...)

 

/Z Barańczaka. wołynie/

 

 

Warta podkreślenia wydaje się tu być różnorodność przyjętych perspektyw, z wyraźnie zaznaczonym spojrzeniem podprowadzonego na krawędź psychicznej wytrzymałości dziecka:

 

trzylatka musi

wstrzymać oddech zamknąć oczy

szepnąć babciu jeszcze nie idźmy

jeszcze nie

 /Chodelka 1942/

 

Wyraźnie zakwestionowane zostało także przekonanie o tym, że poezja ma jakąkolwiek siłę przeciwdziałania, skoro:

 

dom spalony drzewo ścięte syn zastrzelony

tylko strumyk jak płynął tak dalej płynie

szum tamtych czasów nosi wciąż w sobie

i woła i woła opowiada trawom ptakom

poeci nie słyszą

 

/wołynie/

 

Kania przeprowadza liryczną sublimację mocno wyeksploatowanego już obszaru tematycznego, nie popadając ani w ton publicystyczny, ani tanią ckliwość. W jego kadrach rozmaite akty okrucieństwa nakładają się na siebie, tworząc sugestywny, gęsty i upiorny pejzaż. Siła nakreślonych tu obrazów wynika z ich niedookreśleń, zastosowanej poetyki szkicu, przy czym warto podkreślić, że obrazy mówią tym donośniej, im mniej oczywisty przekaz zawierają. A ta właśnie skłonność do oszczędnej frazy stała się symptomatyczna dla poetyki Roberta Kani, który już w debiutanckim tomie "Spot" dał się rozpoznać jako twórca powściągający emocje i słowa.

Ascetyczna forma nie równa się jednak w tym przypadku emocjonalnemu dystansowi, może być raczej odczytywana jako zdławienie głosu, który szuka najbardziej adekwatnego wyrazu do unaocznienia drastycznych realiów.

Kluczowym przesłaniem tomu wydaje się być doznanie nadmiaru zła. Kania kolejnymi obrazami dowodzi, że nie ma ucieczki przed grozą i być może zadaniem i realną rolą poety nie jest już usiłowanie odwrócenia tego wynaturzonego porządku świata, ale zapisanie prawdy o nim.

Powrót