A dokąd to, a dokąd – ślepy maszynisto?

  • 6 Lipiec 2016


„Widmo cyberpoezji krąży nad Polską” –  być może słowa te są na wyrost, wszak przyjęło się,  że niczym sępy krążą nad nami Rosja, Niemcy, USA, Żydzi i przede wszystkim Marsjanie (zewsząd słychać szepty, że są „czerwoni” – a to powinno niektóre środowiska rozgrzać do czerwoności). Co więcej, nie oddają one obrazu sytuacji w polskiej poezji Miłoszem, Herbertem i Twardowskim podszytej, lecz mają na celu ukazanie nowego zjawiska, które – notabene – przestaje być już „zjawiskiem”, li tylko kierunkiem, nad którym warto się pochylić jeśli jest się felietonistą i chce komentować bieżące sprawy, choć za oknem pogoda (na szczęście nie szklana) i tejże poezji pragnie się „poużywać”, a nie tylko nadużywać goniąc jak taksówkarz za licznikiem słów. Niemniej, niech redaktor naczelny wybaczy mi moje ciągotki ku światu realnemu, bowiem są one ściśle związane z tematem. Gdyż za chwilę okaże się, że żyjemy w Matriksie (gdzie są nasze Oskary!), a myśmy nawet nie zaśpiewali: „Spieszmy się kochać świat, tak szybko odszedł”. A cóż to za pogrzeb bez stypy? Jak wesele bez disco polo?

Francuski filozof kultury Jean Baudrillard pisał, że nasz świat ugina się pod ciężarem symulakrów, innymi słowy, zostaje zastępowany przez tzw. hiperrzeczywistość, tworzącą łańcuch paradoksalnie realniejszych symulacji, w który to łańcuch pewnego dnia zostanie zakuta nasza dotychczasowa rzeczywistość (aż chciałoby się rzec – ze wszystkimi naszymi politykami! Których zastąpiłyby idealniejsze kopie…. ale, ale, już nie zdradzam więcej, ponieważ mój tekst straci na ważności i będę musiał udać się do jednego z supermarketów, ażeby mi ją przedłużyli, jak to mają w zwyczaju).

Cyberpoezja jest więc odpowiedzią na ową dominację symulakrów. Owszem, symulacja, wirtualność jest pociągająca, lecz jednocześnie zakrawa na utopię. Po co więc grzebać się w wirtualu, drążyć kwestie utopijne, kiedy jeszcze nasza rzeczywistość nie została w pełni zbadana? Czy oprócz Stanisława Lema i Janusza Korwina – Mikke ktoś jeszcze poruszył kwestię rurkowców egzystujących w Rowie Mariańskim? Skoro poezja ma w zwyczaju przekazywać ludziom to czego nie wiedzą i nie czują, dlaczego powstają wiersze o zawartości twardego dysku, a nie o wspomnianych rurkowcach? (A udowodniono, że one istnieją, co więcej, nie mają większego zastosowania w naszym języku, acz można byłoby dzięki poezji to zastosowanie znaleźć). Twardy dysk natomiast jest nam bardziej znany, jako narzędzie przechowywania nas samych. Rurkowce i ów dysk dzieli natomiast odległość. Łatwiej jest więc napisać nam o czymś „bliższym”? Tylko po co korzystać z wiedzy ogólnodostępnej, zatem bliskiej, skoro nasi czytelnicy mogliby wziąć udział w jej odkrywaniu?

Ktoś jednak powie: ale twarde dyski zostałyby przez to przedstawione w nowym świetle, nam zaś dane byłoby nad nimi się pochylić, chociaż dotychczas nie zwracały na siebie uwagi. To samo jednak tyczy się wspomnianych rurkowców, które przedstawione w innym niż zazwyczaj świetle (czyli nijakim) miałyby szansę zaistnienia w świadomości zbiorowej, zostać dostrzeżone. Ponadto daję sobie rękę uciąć, iż więcej czytelników słyszało o tychże dyskach, aniżeli rurkowcach. A przecież tylko poeta może zejść na dno tegoż rowu, ryzykując więcej niźli się wydaje, chcąc przekazać „tajemnicę”. Nieraz, jak wiemy, podejmowanie ryzyka
i stanie w opozycji pchało tę lirykę naprzód, z czego Hegel, gdyby żył, byłby zadowolony. Wszak to rurkowce stoją po stronie tajemnicy.
Hiperprzesłona nie jest wyjściem. Może zamiast opiewania wirtualności warto powrócić do kontemplowania realności, słowem: zawalczyć o rzeczywistość, poprzez zwiększenie nacisku na detal, który ukazywałby do tej pory niedostrzegalne walory lodówki, stolika, tym samym przeciwstawiał świat rzeczywisty światu wirtualnemu. Ta „poetyka zachowania proporcji” miałaby przed sobą cel, misję, a myślę, że świadomość misji odkryłaby przed nami do tej pory niewidoczne pokłady pięknej rzeczywistości, gdyż tylko konieczność jest w stanie uruchomić szare komórki. Jest bowiem wiele do odkrycia, a my porzucamy odkrywanie w połowie drogi, rozdrabniając się poprzez organizowanie zbyt wielu wypraw badawczych, skutkiem czego tkwimy teraz w dokach. Cyberpoezji należy jednak podziękować za zmuszenie do refleksji, naciśnięcie czerwonego guzika. I na tym jej rola powinna była się skończyć. Gdyby więc ktoś pytał: tak, jestem antycybernetykiem.

Rafał Różewicz

Powrót