Paweł Majcherczyk
Temat, który pojawia się b. często, i nas poetów, krytyków dotyczy: czy na literaturze można zarabiać? Jak Państwo zauważyliście, temat poszerzam o literaturę, czyli recenzje, artykuły, eseje i felietony... nie skupiając się i wyłącznie na poezji. Gdy ostatnio pytałem uznaną poetkę o to, czy zarabia na wydanym kolejnym tomiku, odpowiedziała: cały czas dokładam do swych książek. Kiedy zapytałem młodego, zdolnego krytyka odnośnie zarobku, powiedział, że rozważa zmienić branżę, i zacząć programować w języku Java czy C++. Inny młody poeta narzeka, że nie płacą mu czasopisma za publikowanie jego wierszy. Takich osób na pewno jest znacznie więcej, które często muszą dokładać albo zwyczajnie piszą za darmo. I jakiś czas temu uważałem, że coś jest nie tak, że powinniśmy jako osoby wykonujące jakąś pracę otrzymywać honoraria. Nękał mnie taki przykład: w gronie znajomych mam kilku fotografów, którzy (piszę skrótem) „robią” wesela. I faktycznie, pierwsze śluby fotografowali za darmo (lub za grosze), aby terminować, uczyć się, szkolić... Ale już za dziesiąte czy piętnaste wesele nabyli takich umiejętności, iż biorą za tę usługę kasę. Czemu ta analogia nie funkcjonuje w literaturze? Nie wiem. Może ta proza, poezja nie jest potrzebna większości? Może jest niezrozumiała? Może trzeba pisać kodem pospolitym, kodem SEO, aby interpretacja była banalna, szokująca, bulwersująca, magiczna? Może tymi przymiotnikami przywołamy czytelników do zainteresowania? Ale czy naprawdę o to chodzi, aby uprawiać „gadaninę”?
Zazwyczaj funkcjonuje wszystko na zasadzie wolontariatu: tworzenie gazet literackich (przede wszystkim cyfrowych), pisanie recenzji, także publikowanie swoich tekstów: prozy czy poezji. Redaktorzy prowadzą miesięczniki, nie otrzymując wynagrodzenia, tak jak piszący do tegoż periodyku, zazwyczaj jest to zależne od dotacji ministerstwa. I na takiej zależności bazuje mnóstwo czasopism (nierzadko bardzo dobrych). Na etat w redakcji drukowanych miesięczników, kwartalników literackich mało kto może liczyć, ale na współpracę, owszem. Zazwyczaj takie pisma płacą za wierszówkę. Nie są to b. duże wynagrodzenia, ale są i to jest istotne. Można się starać również o nagrody czy stypendia, chociaż najpierw czeka na nas mnóstwo dokumentów do wypełnienia. Także warto współpracować z pobliskimi bibliotekami oraz domami kultury, organizować imprezy literackie.
Trochę już mi odszedł taki pogląd, iż koniecznie trzeba zarobić na pisaniu, bo zwyczajnie nie trzeba, a można. Mogę tylko mówić o sobie, piszę, bo lubię, wybieram książki, o których chciałbym coś powiedzieć, napisać. Niekiedy otrzymuję propozycje recenzji, ale ostatecznie sam podejmuję decyzję o napisaniu tekstu. A że czasem coś opublikuję w druku, to zawsze jest na deputat czytelniczo-pisarski przy kawie w ulubionej kawiarni. A zalety czytania i pisania literatury istotnej nie muszę Państwu przedstawiać. Do osób, które tworzą czasopisma, literaturę, krytykę z pasji (za darmo) przejawiam ogromny szacunek. A zazwyczaj jest tak, iż ta literacka konsekwencja, to samodoskonalenie się smaku pisarskiego, popłaca.
Na zakończenie przytaczam fragment interesującej rozmowy (na pokrewny temat) Agnieszki Kostuch z Tomaszem Dalasińskim (ukazała się 10.11.2018 na portalu PoeciPolscy.pl, polecam przeczytać cały wywiad):
Agnieszka Kostuch: [...] Znam wybitnego poetę, który zbiera porzucone meble na opał, żyje z renty i grozi mu utrata wzroku, bo termin operacji ma wyznaczony za 2 lata, a na zabieg wykonany w prywatnej klinice go nie stać. Dofinansowanie państwa do projektów literackich – książek, czasopism, festiwali, konkursów, spotkań autorskich – jest rzadkością. Dlatego pisma literackie upadają, a książki – szczególnie debiutantów, ale nie tylko – wydawane są najczęściej kosztem autorów. Kwestia ich wypromowania też pozostaje w gestii autorów. Większość poetów, żeby przeżyć, pracuje w zawodach zupełnie niezwiązanych z pisaniem, sztuką i kulturą. Ale nawet uznany poeta musi zarabiać pisząc felietony do stosunkowo poczytnych pism i „kombinując” na inne sposoby, żeby utrzymać siebie i rodzinę. Niedawno jeden z nich na złożone przeze mnie życzenia urodzinowe odpowiedział – „i żebym nie miał niepokoju finansowego”. Do tego mam wrażenie, że już większość poetów zaakceptowało tę – chorą – sytuację. Poeci skapitulowali w walce o lepszy byt, szacunek dla owoców swojej pracy, talentu?
Tomasz Dalasiński: Wie Pani… ja znam wybitnego pracownika magazynu w jednej z hurtowni budowlanych, który ma bardzo podobne problemy, z tym że zamiast utraty wzroku grozi mu wózek inwalidzki. Tego typu kwestie, proszę mi uwierzyć, są zupełnie niezależne od tego, kto ile wierszy w życiu napisał. Wydaje mi się, że traktuje Pani pisanie literatury jako pracę zarobkową. Tak, to bardzo dzisiaj modne i bardzo popularne. Bycie „pracownikiem poezji”. Niestety, aby idea poezji jako pracy zarobkowej miała jakikolwiek sens, należałoby wpierw przewartościować samo pojęcie pracy, a co za tym idzie – sam model społeczeństwa kapitalistycznego. Dopóki pracę mierzyć będziemy w skali rezultatów wymiernych czysto fizycznie, dopóty literatura nie jest i nie będzie rodzajem pracy w ujęciu kapitalistycznym. Dlaczego państwo miałoby dopłacać do literatury, skoro nie dopłaca ekspedientkom do rozładowywania palety z Coca Colą w Biedronce? Tu i tu rezultatem jest dzieło: gotowa książka i rozładowana paleta. Różnica jest taka, że na Coca Colę popyt jest dużo większy niż na książkę. Jeżeli chcemy zarabiać, musimy pójść na ugodę z regułami rynku, w obrębie którego funkcjonujemy, a ten rynek uznaje twórczość literacką za sprawę średnio użyteczną społecznie. Nazywa to Pani „chorą sytuacją”. Rzeczywiście: jest to „chore” dla wszystkich, którzy uznają, że każdy powinien robić w życiu to, do czego został jakoś tam z góry predystynowany. Nie jest to jednak absolutnie chore z punktu widzenia systemu społecznego, który współtworzymy na zasadzie konsensusu. I o ile zdecydowanie zgadzam się z tym, że pełnię naszych możliwości jesteśmy w stanie zaprezentować tylko w „naszej” dziedzinie, o tyle wątpię, aby nasze utyskiwania na to, że tak zrobić nie możemy, bo nie będzie z tego chleba, cokolwiek w tej materii zmieniły. Potrzeba globalnej rewolucji. Taka rewolucja może zacząć się od dołu, dlatego odwołuję tu trochę psioczenie na „pracowników poezji”, bo to jest właśnie ten oddolny zalążek pożądanej zmiany. Jednak np. apel, aby czasopisma literackie płaciły autorom za publikacje ich tekstów, niesie w sobie podskórne założenie, że te czasopisma na to stać. Tymczasem jeśli czasopisma nie mają żadnych dotacji, to jak mają wypłacać honoraria autorskie? I co wtedy: nie publikować w nich? Innymi słowy: przyczynić się do ich upadku, bo przecież brak tekstów oznacza konieczność zamknięcia czasopisma? Sam przecież tworzę niedotowane czasopismo i to, że jesteśmy w stanie jako „Inter-” funkcjonować pozafinansowo w sieci, jest dla mnie prztyczkiem wymierzonym kapitalistycznemu nosowi. Na szczęście nie jesteśmy jeszcze na etapie, w którym literaturę olewa się całkowicie i zupełnie. Istnieją stypendia, programy dofinansowujące publikacje itp. Fakt, że w wielu wypadkach ścieżka do pozyskania „środków celowych” jest zbiurokratyzowana do granic możliwości… jednak nie oznacza to, że nie można tą ścieżką pójść raz czy drugi. Sam takową szedłem, bo choć moje wykształcenie i doświadczenie życiowe predestynuje mnie do pracy w literaturze, to zawodowo zajmuję się czymś zupełnie innym, wszelkie kwestie okołoliterackie robiąc „po godzinach” i, naprawdę, również chciałbym po prostu pisać z całkowicie czystą głową [śmiech]. Reasumując: źle, że system społeczny traktuje literaturę po macoszemu. Nie wierzę jednak w to, że w tym momencie historii jesteśmy w stanie przekroczyć elementarne zasady popytu i podaży.
Mądra ta odpowiedź Dalasińskiego, na jakieś pocieszenie, które Państwu i sobie funduję... chciałem powiedzieć, iż pisanie zawsze popłaca (!), nawet, jeśli nie gotówką to logiką, inteligencją, rozwojem, krytyczną obserwacją, ostrzeniem zmysłów. A wszystkie te cechy możemy przekuć później na lepszą pracę, a przede wszystkim – na osobowość.