„Gdzie Rosja ma granice? Tam, gdzie chce”, „Władimir przeszedł do PLAY i może teraz negocjować z kim chce bez granic” – te i inne dowcipy zalewają sieć w związku z aneksją Krymu przez podrażnionego niedźwiedzia, któremu najwyraźniej wschodni wiatr wdarł się do izby i przerwał przeszło dwudziestoletni zimowy sen. Nie da się ukryć, że ostatnio świat żyje tylko tym i naprawdę ciężko jest przebić się ze swoją ofertą Północnej Korei, afrykańskim dzieciom czy Antoniemu Macierewiczowi. Kiedy 21 marca, po kilku godzinach ślęczenia nad wykresami w Excelu, niemalże krzyknąłem: „Przecież dziś jest Światowy Dzień Poezji!” spotkałem się z ciszą przy sąsiednich stanowiskach. Zrazu zaczerwieniłem się i wróciłem do „przyziemniejszych spraw”, próbując dobrać odpowiedni kolor do jednego ze wspomnianych wykresów. Nie jest to jednak proste, kiedy jest się umiarkowanym daltonistą i trzeba wzywać na pomoc koleżankę z pracy. Ale o tym może innym razem.
Niemniej, wydarzenia ostatnich dni łączy wiele. Ba! Przecież już Mickiewicz jako pierwszy cierpiał na Krymie. Chodzi mi jednak o coś innego. Parając się poezją sam prawie zapomniałem o jej dniu. To o czymś świadczy. Polityka ma się dobrze i wcale nie potrzebuje być utrzymywana przez rewolucyjnych poetów. Dlatego teraz puszczę oko do Freunda, przejęzyczę się i napiszę obraźliwie: „petów”. W dobie mediatyzacji zostaliśmy wyrzuceni nawet z drugiego obiegu. Przyszła nowa fala i nas przykryła. Również politycznie straciliśmy na znaczeniu. Kto dziś sięga po tomik, aby przeczytać, co dany autor ma do powiedzenia w kwestii stosunków międzynarodowych? Prędzej włączy telewizję i wysłucha opinii eksperta lub sam się nim ogłosi na internetowym forum. Samozwańców nie brakuje. I jak mawiał Lem: idiotów również.
Mimo wiary w misję literatury, jednocześnie pozostaję sceptyczny wobec głosów, które z poezji chcą z powrotem zrobić narzędzie kształtowania postaw. Głoszenie powrotu do liryki zaangażowanej jest wołaniem na pustyni Gobi. Dziś można uprawiać szeroko pojętą politykę w poezji chyba tylko w sposób prześmiewczy. Z drugiej strony to właśnie tzw. memy przejmują to, co uzurpowała sobie poezja jeszcze w latach 80-tych. One stają się jej nośniejszą wersją. Obrazem poetyckim. To przez nie wyraża się zaangażowanie. A że część społeczeństwa w coraz większym stopniu potrafi tylko w ten sposób reagować na bieżące wydarzenia, wymieniając się obrazkami na fejsbuku, nic dziwnego, iż oczekuje tego samego od reszty: tzw. zaangażowania natychmiastowego, bez zbędnych upiększeń. Pragnie spontanicznych, celnych reakcji, nieprzepuszczonych przez żaden flirt, który prowadziłby do zniekształcenia pierwotnych odczuć? Dziś przecież nie ma czasu na piękno zawarte w myśleniu. Czas zresztą nie istnieje. Tylko teraźniejszość, która przeszła do sieci. Stamtąd zaś przyszły memy i zabiły marzenia o poetach na Majdanie, przed którymi klękałyby okoliczne narody. Pozostał jeno śmiech, w którym nie ma miejsca na zęby mądrości. Ale czy to jest aż tak złe, panie Zeitgeist?