Kanonizacja kanonu

  • 25 Sierpień 2017
Kanonizacja kanonu

Nie sięgałem po książki do piętnastego roku życia. W liceum dostałem jedynkę za nieprzeczytanie „Lalki”. „Potop” męczyłem przez całe ferie, a następnie, po przebrnięciu przez pierwszy tom, odłożyłem na półkę. Swoją przygodę z literaturą zacząłem od Pułki („Rewers”, pierwszą jaskółkę współczesnej poezji polskiej, ujrzałem w początkach 2007 roku) i... Coelho, ponieważ w tym czasie chciałem umrzeć jak tytułowa Weronika. A mimo to propozycje zmian w kanonie nie tylko mnie zirytowały, ale i wywołały poczucie wstydu. Bo śledząc batalię o Miłosza, którego śmiertelnicy najchętniej zrzuciliby ze Skałki, krzycząc: „Tu jest Polska!”, czy też kolejne modyfikacje w spisie lektur, uświadomiły mi czym jest kanon i jak wiele z niego jeszcze nie przeczytałem. Choć taki „Wstyd” Roncagliolo skonsumowałem z wypiekami na twarzy i powiadam wam: nie tylko o babeczki tam chodziło. Ale to było poza jakimkolwiek spisem, dla własnej przyjemności, bo w ten sposób nauczył mnie czytać właśnie kanon. Dokładnie: ci, których z premedytacją pominąłem.

Kanon istnieje po to, żeby go nie przestrzegać. Przeciwko niemu się buntować. Do czasu. Coroczna debata oscylująca wokół względnie tych samych książek sugeruje, abym wreszcie nadrobił zaległości. Bym wreszcie rozwiązał „Zagadkę nieśmiertelności” niektórych dzieł, nawet jeśli, według portalu Filmweb, widzowie w salach kinowych zrobili to już w 1983 roku. W tym sensie: burza wokół kanonu jest zdrowa i potrzebna, bo to oznacza, że kanon istnieje naprawdę. I jeśli ciągle słyszę o takim, a takim pisarzu, przy którym mniej lub bardziej demonstracyjnie majstrują, a ja aspiruję do miana człowieka oczytanego, to w końcu obejrzę się za siebie i po niego sięgnę. I w ten sposób powiększę grono aniołków, przepraszam – czytelników. Triumfalnie odhaczę. Brzmi cynicznie? Może. Niemniej w tym przypadku jestem mniejszym konformistą niż ci, którzy decydują o tym, kto ma być w podręcznikach. Bo jak pisał Tadeusz Konwicki (były stalinista, wiem): w literaturze gra toczy się o to, aby znaleźć się w kanonie. Ja tylko z niego korzystam na użytek zewnętrzny. Wyjściowy garnitur szyją w ministerialnych fabrykach, tam gdzie najlepiej udaje się smutnych rewolucjonistów.

Kanon zaś jest ruchliwy. Trzeba więc spieszyć się z lekturą, żeby potem głosić, że się czytało literaturę zakazaną. W atmosferze wyklętości, jaka ogarnęła Polskę, podryw na nowych wyklętych: rzekomego żołnierza nihilizmu – Różewicza, narkomana i pornografa – Witkacego, speca od podśmiechujek z polskości – Gombrowicza, zdrajcę Josepha TW „Korzeniowskiego” Conrada czy członka ruchu LGBT – Iwaszkiewicza – jest więcej niż możliwy. To przecież daje nie kilku, lecz od kilkunastu do kilkudziesięciu nowych wyklętych zdolnych wreszcie obalić ten pieprzony postkomunizm, wywrócić Okrągły Stół. Jak nie z tej, to z tamtej strony. Podziemie samo się nie utrzyma. Stąd trzeba je zasilić jak największą liczbą autorów, żeby dokonało wyczekiwanego przewrotu. A że przyjęło się, że rewolucja pożera własne dzieci, ich powrotem do podstawowego spisu lektur nie ma co zaprzątać sobie głowy. Zatem kto wie: może to jakaś nowa strategia rządzących, która ma prowadzić do zwiększenia poziomu czytelnictwa i popularności wspomnianych autorów – w tym właśnie celu? Wszak zakazany owoc smakuje najlepiej. A ta władza, o czym zdołaliśmy się wielokrotnie przekonać, jest wyjątkowo niekomunikatywna. Bo może jednak tych pisarzy mamy czytać, a nie figurujących na liście MEN? Może w tej „Wielkiej Grze” jest kolejne i kolejne dno, zakończone odejściem na drugi krąg?

Przejdźmy do meritum, gdzie będę poważniejszy: w szkole miałem to samo. Zarówno „Bogurodzicę”, „Lament Świętokrzyski”, jak również „Rozmowę Mistrza Polikarpa ze Śmiercią”. Ba, w podręczniku miałem też Wencla, bo nie zapominajmy, że Wencel nie narodził się 10 kwietnia 2010 roku – publikował już znacznie wcześniej i w 1997 roku był nawet nominowany do Nagrody Nike. Ale właśnie wtedy (tj. w czasach mojego liceum), gdy moje koleżanki i koledzy z klasy nudzili się na lekcji języka polskiego, po raz kolejny recytując nieszczęsną „Bogurodzicę”, ja odczuwałem ogromną satysfakcję; że w tej literaturze jestem już dalej, że mam za sobą znacznie bardziej zaawansowane lektury, współczesne, poważniejsze. Czułem, że skrywam przed nimi WIELKĄ TAJEMNICĘ, która nazywała się większą świadomością. Czy czułem się wówczas lepszy? Wstyd (ponownie!) się przyznać, ale trochę tak. Bo byłem jedynym członkiem konspiracyjnej siatki literackiej, którą sam sobie utkałem. A to dawało mi iluzoryczną pewność oraz siłę.

Źle się stanie, kiedy w przyszłości wielu ambitniejszych uczniów będzie miało swoje WIELKIE TAJEMNICE. Bo cóż to za egzystencja w ciągłej kontrze, lekturowym podziemiu? Nie sprzyja rozwojowi, wymianie poglądów, kontaktom, kiedy życie polityczne, gospodarcze i kulturalne toczy się głównie na powierzchni. Co przyjdzie nam ze świadomości tych ludzi i ich milczenia? Co im przyjdzie z zaistniałej sytuacji?

Ostatecznie umówmy się, że choć kanon to kanon, zaległe lektury można przecież nadrobić (co obiecuję, że uczynię). Chodzi tu jednak o pewien mechanizm, dzięki któremu aktualnym decydentom prościej będzie dzielić ludzi według schematu: My i Oni. Potulni klasycyści z pierwszych ławek i barbarzyńcy z ostatnich, posiadający TAJEMNICĘ. Bo dajmy spokój, nie o Schulza tu chodzi. A o stworzenie wrażenia istnienia opozycji, której przedstawicieli będzie można spokojnie wskazać palcem już na poziomie klasy, w początkach procesu kształtowania społecznej świadomości.

Dlatego ten wykaz lektur jest tak okrojony i kontrowersyjny. Bo najwidoczniej taki ma być. Po to, by można było się przeciw niemu łatwiej buntować i prawem młodości uznać go za przykład szkolnej sztampy (już słyszę chichot historii, gdy Tadeusz Różewicz staje się dla uczniów z powrotem awangardowy). To pozwoli z kolei na szybkie oddzielenie „ziarna od plew”, izolację i długoletnie utrzymanie się przy władzy. W myśl zasady: powiedz mi co czytasz, a powiem ci kim jesteś i w razie czego mocniej zewrę szeregi. W myśl zasady drugiej: im liczniejsza opozycja, tym  mocniej skonsolidowana władza. Rzecz jasna, ku chwale Ojczyzny dla wąskiego grona wybranych.

Czy przesadzam, przypisując literaturze nieistniejące moce? Ale kto najpierw pozbawia literaturę  mocy?

 

 

 

 

Rafał Różewicz

Powrót