Na co, komu listy?

  • 10 Grudzień 2018

Agnieszka Sroczyńska

 

    Skrzynka pocztowa. Plastikowe lub metalowe pudełko zawieszone na płocie, bramie, rzadziej na drzwiach. Metalowa skrytka na kluczyk w klatce blokowej. W kimś urodzonym przed erą Internetu  i telefonii komórkowej zazwyczaj wywołuje ciepłe uczucia, przywołuje wspomnienia papierowych listów, na które czekało się niecierpliwie. 

Obecnie zapełniana głównie przez reklamy. Wiadomo, wiatr, co ja mówię, huragan postępu wymiata staroświeckie zwyczaje. List pisany ręcznie to już przestarzała forma korespondencji. Ale ja jestem na bakier z nowoczesnością i wciąż odwracam głowę do tyłu. Dzięki temu odwracaniu poznałam wielu twórców, którzy żyli przede mną. I czasem wciąż piszę listy na papierze. Wiem, że ten sentyment do tradycyjnej poczty pozostanie mi do końca życia. Ale może to nie tylko sentyment pokoleń urodzonych przed erą Internetu i telefonii komórkowej? Bo to, co najbardziej mnie urzeka w tradycyjnych listach, to fizyczne ślady czyjejś obecności. Witkacy nazwał rękę „wysuniętym ramieniem duszy”.

 

wiersz TR

[Kwartalnik Artystyczny Nr 4/2011]

 

Nie spotkałam piękniejszego, lepszego wytłumaczenia, dlaczego listy pisane tym właśnie „ramieniem” niosą o wiele większy ładunek emocji, bliskości i przynoszą o wiele więcej informacji o nadawcy niż te wystukane na klawiaturach komputerów i telefonów.

Również Wiesław Myśliwski w „Ostatnim rozdaniu” pięknie tłumaczy fenomen listów pisanych odręcznie:

Słowo pisane ręcznie jest bowiem innym słowem niż na maszynie, czy komputerze. To jakby krwi własnej pieczęć. (…) Czasem zastanawiam się, czy list nie wziął się z pragnienia dotknięcia kogoś, gdy było to fizycznie niemożliwe. Ale, być może, to już przebrzmiałe pragnienia, dlatego list umiera.

[Wiesław Myśliwski, Ostatnie rozdanie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.]

Czasem piszę listy na papierze również do pisarzy, do których jest mi bliżej niż do innych. Dlaczego to robię? Z początku myślałam, że chodzi tylko o podziękowanie im za książki, przy których czułam się rozumiana. Ale dziś wiem, że to przede wszystkim poszukiwanie szczególnego rodzaju kontaktu z tym autorem, chęć spotkania, które ma zastąpić to fizyczne, twarzą w twarz. 

Dlaczego niektórzy pisarze odpisują swoim czytelnikom na listy? Na pewno nie z nadmiaru czasu i nie sadzę, że z próżności (próżność potrzebuje dużej publiczności, a nie jednego świadka, w tym przypadku odbiorcę listu). Dla mnie to niezwykłe gesty, wiele mówiące o ich stosunku do czytelników, o tym, jak postrzegają swoją rolę pisarza.

Jednym z tych (nielicznych?) pisarzy odpisujących na listy czytelników był Tadeusz Różewicz. Traktował korespondencję bardzo poważnie, nawet jeśli odpisywał z dużą dawką humoru. W wywiadzie udzielonym dla Polskiego Radia wyznał: 

Ja od sześćdziesięciu lat przeszło odpisywałem zawsze na wszystkie listy, kartki itd. Teraz już nie mogę, bo piszę ręcznie (…) Dla mnie te listy są czasem bardzo ważne, wzruszające, ale ja wiele godzin dziennie oddaję na pisanie listów, kart, tego są chyba tysiące w ciągu tego pół wieku (…) oni dają mi swoją wiarę, że sztuka jest potrzebna, że poezja jest potrzebna.

Jego bogata korespondencja z zaprzyjaźnionymi twórcami (ale nie tylko) wciąż czeka na opracowanie. I nie wątpię, że będzie ucztą dla ducha i umysłu dla każdego miłośnika jego twórczości. Dotychczas tylko korespondencja z Jerzym i Zofią Nowosielskimi została pełniej zredagowana przez Krystynę Czerni (część korespondencji z Pawłem Mayewskim, Barbarą i Konradem Swinarskimi, Kornelem Filipowiczem opublikowano w tomie: Tadeusz Różewicz, Margines, ale… , Biuro Literackie, Wrocław 2010). Wśród wielu listów, pełnych życzliwości i błyskotliwego poczucia humoru, znalazł się w tym zbiorze taki, w którym Różewicz odkrywa swoje „przyczynki” do pisania listów:

Moi Drodzy,

ponieważ nie jeżdżę na nartach, ani na łyżwach, ani na sankach, ani nie tańczę, ani nie piję piwa, ani nie flirtuję, ani nie politykuję... mam czas na pisanie kartek i listów (może na niezbyt wysokim poziomie filozoficznym... ale płynących z serca. (...) 

Jurku, gdyby dobre duchy pokierowały Twoją zacną prawicą i napisały do mnie list?! Czasem Twoje wsparcie (duchowe) jest mi bardzo potrzebne...

"Dzielenie się" z Tobą planami "twórczymi" jest mi widać do czegoś potrzebne. Może w ten sposób szukam wsparcia.

[Tadeusz Różewicz, Zofia i Jerzy Nowosielscy. Korespondencja, red. Krystyna Czerni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009]

To szukanie czyjegoś wsparcia, współudziału w planach twórczych poprzez korespondencję było bardzo bliskie też Brunonowi Schulzowi. W liście do Tadeusza Brezy pisał:

Drogi Panie !

    Potrzebny mi jest towarzysz. Potrzebna mi jest bliskość pokrewnego człowieka. Pragnę jakiejś poręki świata wewnętrznego, którego istnienie postuluję. Wciąż tylko trzymać go na własnej wierze, dźwigać go wbrew wszystkiemu siłą swej przekory - jest trudem i udręką Atlasa. Czasem zdaje mi się, że tym wytężonym gestem dźwigania trzymam nic na swoich barkach. Chciałbym móc na chwilę złożyć ten ciężar na czyichś ramionach, rozprostować kark i spojrzeć na to, co dźwigałem.

   Potrzeba mi wspólnika do przedsięwzięć odkrywczych. To, co dla jednego człowieka jest ryzykiem, niemożliwością, na głowie postawionym kaprysem - odbite w czterech oczach staje się rzeczywistością. Świat jak gdyby czekał na tę spółkę: zamknięty dotychczas, ciasny, bez dalszych planów - dojrzewać zaczyna kolorami dali, pękać i otwierać się w głąb. 

Drohobycz, 21 VI 1934 

 [Bruno Schulz, Księga listów, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1975, s. 26]

 

list TR2

[Tadeusz Różewicz, Zofia i Jerzy Nowosielscy. Korespondencja, red. Krystyna Czerni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009]

A czyje listy Państwa najbardziej poruszyły?

 

 

Agnieszka Sroczyńska

Powrót