Wyobraźmy sobie, że wszechobecna telewizja, chcąca załatać dziurę budżetową po Kamilu Durczoku wpada na pomysł zorganizowania poetyckiego reality show, będącego nową wersją popularnych niegdyś „Robinsonów” (w programie współzawodnicy są izolowani od świata w odległym miejscu i współzawodniczą o gotówkę oraz inne nagrody), z tymże polska wersja opowiadałaby (koniecznie w odcinkach, z przerwami na zanurzenie się w prozie życia) o przedstawicielach XX wiecznych prądów literackich, pokoleń, orientacji, którzy zesłani na jedną z bezludnych wysp muszą udowodnić wyższość swojego ugrupowania nad pozostałymi, w międzyczasie przedstawiając widzom ich krótką charakterystykę.
I tak, w momencie zesłania, część poetów nagle zdaje sobie sprawę, iż dzieje się to wszystko „na poważnie”. Spoglądając na dzikie palmy Faulknera falujące na wietrze Stachury, dochodzą do wniosku, że zostali nieomal porzuceni. Nadzy, pośród wulkanicznych skał, bez własnego dobytku, z niewartymi nic pieniędzmi, tysiące kilometrów od własnego kraju, dostrzegają w tym wszystkim potężny kryzys wartości i systemów filozoficznych (o charakterze przyrodniczym i materialistycznym). Raptem uświadamiają sobie, że kapitalizm ich oszukał, państwo mieszczące się na drugiej półkuli jest nic nie warte, a zachodnia cywilizacja nie ma im już niczego do zaoferowania. Postanawiają więc stworzyć tutaj Młodą Polskę – jednocześnie przeczuwając, że wulkan górujący nad wyspą wkrótce wybuchnie i lada chwila nadciągną czasy ostateczne. Dlatego też szybko dokonują przewartościowania wartości i ruszają w głąb wyspy w celu upolowania jakiejś zwierzyny. Bo co im tak naprawdę pozostaje, kiedy znajdują się w sytuacji bez wyjścia?
W tzw. międzyczasie inna grupa „śmiałków” wynajduje pierwsze narzędzia, jako że głód również nie pozostaje wobec nich obojętny. Tak rodzą się Futuryści, którzy uważają, że liczy się „tu i teraz”, a dokładniej: to co było, nieuchronnie minęło, bowiem nowe warunki bytowe zmuszają ich do zakwestionowania dawnych zdobyczy cywilizacji. Dzida, którą właśnie wystrugali jest lepsza od smartfona, a miłość do niebezpieczeństw, zuchwałość i energia, stają się nieodzownymi elementami ich życia. Wszak przeżyją najtwardsi, dlatego na wojnę, jak głoszą – „tę jedyną higienę świata” – muszą być nieustannie przygotowani.
Po drugiej stronie wyspy natomiast rozkłada się grupka, dla której nagość nie jest niczym złym, a nawet czymś atrakcyjnym. Chwalmy śmiałka, który wspina się na drzewo kokosowe! Chwalmy jego siłę fizyczną, chwalmy piękno ludzkiego ciała! Krzyczy zebrany poniżej tłum gapiów, skoro jest taki potężny i nowoczesny, chwalmy również i jego! Nie szczędźmy przy tym słów, klnijmy ile wlezie, jesteśmy przecież tu sami i wszystko wydaje się takie piękne; ocean o zachodzie słońca, gwiazdy, plaża…. istna wolność, komu życie na tej wyspie byłoby niemiłe? – krzyczy jeden z przedstawicieli Skamandrytów.
- Idioci – mówi przywódca grupki poetów, która znajduje się nieopodal.
- Jak tak dalej pójdzie, to będą spać pod gołym niebem.
- My przynamniej mamy maszyny. Wyciągnąłem je z wraku statku, o tam, biedny, utopił się na horyzoncie.
- Właśnie, musimy się jakoś zorganizować! Wybudować miasto, jest nas masa ludzi!
- Dokładnie, a wejście do miasta będzie na hasło: 3xM. Kto nie będzie znał, zrzucony zostanie ze skały. Albo zjedzony – takież to plany snują zaś członkowie Awangardy,pochodzący z Krakowa.
Ich rozmowom przysłuchuje się zwiadowca formacji Żagary, aby wybadać, czy i oni nie planują rozpoczęcia wojny, jak Futuryści. Stąd zaczynają się organizować w różnego rodzaju wspólnoty, zwane komunami i spisywać testamenty, gdyż wierzą, że literatura winna pełnić główną rolę społeczną. W obliczu nadchodzącej katastrofy – tylko słowo raczy przetrwać. A do Wilna za daleko, by się móc ewakuować. Zresztą jak? Przez eliminację?
I nagle emitują odcinek, w którym krytycy (mieszkający w specjalnie ogrodzonym domku pośrodku wyspy) dokonują oceny dotychczasowych dokonań poszczególnych grup, wskutek czego liczebność poetów drastycznie maleje; część członków zmuszona jest emigrować z wyspy, część zostaje zabita w potyczce z kanibalami, którzy przypłynęli nie wiadomo skąd. Inni zaś, z pokolenia Kolumbów, giną w wywołanym naprędce powstaniu przeciwko rozwojowi wypadków. Po nich przychodzą nowi, ideowi. Ze wschodu.
Ci nowi, którzy zaczynają z powrotem organizować życie na wyspie mają pryszcze, więc mówi się na nich Pryszczaci.W kółko tylko narzekają na architekturę miasta stworzonego przez przedstawicieli Awangardy, lubując się w tzw. stylu socrealistycznym, który z kolei nie podoba się tym, co ostali się na wyspie po interwencji krytyków. Pryszczaci wyśmiewają „starszyznę”, a starsi lekceważą młodych ideowców, niemniej czasem dochodzi do przechodzenia z jednej strony na drugą. Jak również wskazywania mitycznego „wroga”, który sieje zamęt w głowach mieszkańców wyspy, gdzieniegdzie prowadząc zakazany handel muszelkami, choć nikt go tak naprawdę nie widział. Pewnego dnia na wyspę przypływa statek, który zapoczątkowuje Pokolenie Współczesności.Przedstawiciele nowego pokolenia witani są z entuzjazmem, aczkolwiek radość nie trwa zbyt długo. Statek, po czasie odwilży, znów rusza w drogę, zostawiając dawnych pasażerów na pastwę losu (jeden z rozpaczy próbuje znaleźć ukojenie w mitologii, drugi zaś w języku) a na wyspie daje się zauważyć pierwsze oznaki stagnacji, czy też Małej stabilizacji. Grupa poetów z nudów, podczas codziennego opalania się na plaży, zaczyna zatem tworzyć tzw. sztukę dla sztuki, siląc się na kunsztowność fraz, jako że nic lepszego nie ma w tym czasie do roboty. Tak rodzi się Orientacja Poetycka Hybrydy, a wyspa może pochwalić się utworzeniem na jej terenie pierwszego klubu studenckiego „Hybrydy” – ku uciesze mieszkańców, spędzających w nim odtąd większość wolnego czasu. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Ci, którzy nie pamiętają Sądnego Dnia Krytyków (dnia, o którym NIE WOLNO MÓWIĆ GŁOŚNO, mającego miejsce kilkanaście odcinków wcześniej) nie postanawiają zdemaskować językowych absurdów instrukcji przeciwpożarowej wywieszonej na ścianie wspomnianego klubu. Ta demaskacja języka i sprzeciw wobec władz klubu, które postanawiają relegować niepokornych studentów, stają się początkiem Nowej Fali, która niczym Tsunami niszczy względny porządek na wyspie, zmuszając jej przedstawicieli do działalności w konspiracji. Tym samym na wyspie nastaje czas drugiego obiegu i spotkań w jaskiniach pod osłoną nocy. A że ciemne jaskinie sprzyjają intymnym kontaktom poetów, wkrótce nadchodzi czas tzw. Nowej prywatności,który trwa aż do momentu przełomu.
Wtedy to telewizja odpowiada na apel znudzonych widzów, domagających się większej ilości rozrywki pod groźbą przestania oglądania programu, i daje dojść do głosu autorom, którzy do tej pory pracowali głównie przy wyrębie palm. Tak rodzi się pokolenie Brulionu, które dochodzi do wniosku, że trzeba tę banalną codzienność jakoś uatrakcyjnić i pisanie o palmach i drinkach z palemką wcale nie jest takie złe, jakby mogło się wydawać.
Lecz oto wielkimi krokami nadchodzi kolejny Sądny dzień Krytyków, który tym razem wyłoni zwycięzcę spośród wszystkich ocalałych na wyspie. Konkurencja jest spora. Która grupa zapisze się w pamięci widzów złotymi literami? Która będzie musiała opuścić to miejsce, odchodząc w zapomnienie? Pytanie, czy ktoś kojarzy jeszcze zwycięzców I edycji polskiego Big Brothera, czy Baru? Jeśli tak, to ktoś wie, co aktualnie robią? A my co zrobilibyśmy z poezją, która po prostu by sobie była (jak są celebryci), tyle że dla milionów widzów, a więc byłaby ogólnorozpoznawana jako WIELKIE NIC, zaś poeci występowaliby w reklamach, bądź prowadzili programy kulinarne? Chyba prędko wrócilibyśmy na tę wyspę, tyle że już nie w świetle kamer? Do poezji, która jest sobie i niech będzie wyłącznie dla nas? Aleksander Kwaśniewski powiedział kiedyś: „nie idźcie tą drogą”. Nie warto z poezji robić towaru przyjaznego mediom. Niech pozostanie naszą niszą, wyspą skarbów, jeśli nie chcemy mieć kiedyś poety w jakimś talent szoł (a chcemy?). Ekshibicjonizmowi w poezji nie jest po drodze z ekshibicjonizmem mediów. Tako rzeczą Zaratustra i Maria Goniewicz.